Na następne dwa spotkania rywalizacja w tych parach przenosi do Memphis oraz Houston i tak naprawdę dopiero w tych wyjazdowych "próbach" poznamy prawdziwą wartość faworytów. Na parkiecie w San Antonio fani oglądali wyrównany mecz do trzeciej kwarty, kiedy to Grizzlies w pewnym momencie za sprawą Mike'a Miller (9 pkt z rzędu) i Stromile'a Swifta zbliżyli się do gospodarzy na zaledwie jeden punkt (55:54). Niepewną sytuację szybko jednak wyjaśnili celnymi rzutami z dystansu Robert Horry i francuski rozgrywający Tony Parker (w sumie 27 "oczek"!) i przed ostatnią kwartą Spurs prowadzili 68:59. Na początku czwartej odsłony "run" 14-0 mistrzów odebrał dalszą ochotę do gry gościom, którzy w końcówce tylko nieznacznie zmniejszyli rozmiary porażki. Trzeci mecz rozegrany zostanie w środę w Memphis. Nie było natomiast emocji w drugiej potyczce Lakers z Rockets. Fani w Staples Center tym razem nie musieli drżeć o końcowy wynik, tak jak to było podczas sobotniego wieczoru, kiedy to "Jeziorowcy" wygrali tylko jednym punktem (72:71). Komfort oglądania drugiej wygranej Lakers (98:84) zapewnił im Kobe Bryant, który rzucił 36 punktów i był najskuteczniejszym zawodnikiem tego meczu. - Kobe był wielki tego wieczoru, zresztą on jest wielki także w ciągu całego sezonu - komplementował zawodnika rywali trener Rockets Jeff Van Gundy. Bryanta dzielnie wspierał Karl Malone. Popularny "Mailman" zakończył spotkanie z dorobkiem 17 "oczek" i ośmiu zbiórek. Rozczarowy mógł być tylko Shaquille O'Neal, który rzucił zaledwie 7 punktów (!) i był to jego najniższy wynik w historii występów w NBA playoffs. W ekipie Rockets wyróżnili się Yao Ming (21 pkt) oraz Steve Francis, który uzbierał na swoim koncie 18 punktów, 10 zbiórek i 12 asyst. Kolejne spotkania tej pary odbędą się w najbliższy piątek i niedzielę w Houston. Zobacz stan rywalizacji oraz zdobywców punktow w playoffs