Po porażkach w dwóch pierwszych meczach w nocy w wtorku na środę polskiego czasu Lakers musieli pokonać Celtics w Staples Center, aby nadal liczyć się w walce o tytuł. Z kolei goście przed meczem podkreślali, że wcale nie mają zamiaru wracać już do Bostonu (tam zostaną rozegrane ewentualne spotkania nr 6 i 7) i chcą rozstrzygnąć losy rywalizacji w Kalifornii. Krokiem ku takiemu rozwiązaniu miało być zwycięstwo w pierwszej potyczce w hali najlepszego zespołu Konferencji Zachodniej. Stawka spotkania wyraźnie sparaliżowała obydwie ekipy. Z pierwszych 10 rzutów do kosza i to spod samej tablicy trafił jedynie Kendrick Perkins. Pierwsi właściwy rytm gry odnaleźli gospodarze. Największa w tym zasługa MVP sezonu zasadniczego; Kobe Bryanta, który zdecydowanie lepiej wybierał sytuację rzutowe, a sędziowie - inaczej niż w ostatnim meczu w Bostonie - tym razem wyłapywali faule obrońców Celtics na liderze Lakers. Po rzucie z półdystansu rozgrywającego Dereka Fishera podopieczni Phila Jacksona prowadzili już 15:7, ale głównie za sprawą zawodników drugoplanowych, goście zdołali szybko odrobić straty, a nawet wyjść na prowadzenie (20:18). Bolączką LA w pierwszych spotkaniach była słaba postawa zawodników z ławki rezerwowych. Tym razem, przy słabszej dyspozycji zwłaszcza Lamara Odoma, było pod tym względem nieco lepiej. Wszystko dzięki dwójce Sasha Vujacić - Jordan Farmar. Zwłaszcza ten pierwszy zagrał na bardzo dobrym poziomie, odciążając osamotnionego Bryanta pod atakowanym koszem (12 punktów Słoweńca do przerwy). W połowie drugiej kwarty po trójce Farmara Lakers prowadzili 34:25, a parę minut później po zagraniu Bryanta 40:29. Na finiszu pierwszej odsłony przewagę gospodarzy zniwelował nieco najlepszy wśród Celtics - Ray Allen (43:37). Trzecia kwarta była popisem gości z Bostonu. Odrodził się zwłaszcza Kevin Garnett, który wcześniej z dziesięciu rzutów trafił tylko jeden. Skuteczny na dystansie był również Allen i Celtics najpierw odrobili straty, a pod koniec tej części spotkania wyszli na prowadzenie 61:56. Na początku ostatniej kwarty ponownie przypomniał o sobie rozgrywający jedno z lepszych spotkań w karierze Vujacić. Po jego rzucie z dystansu Lakers odzyskali prowadzenie (63:62). W kolejnych minutach gra była wyrównana, aż wreszcie obudził się Pau Gasol. Hiszpan zdobył pięć kolejnych punktów dla LA i przewaga gospodarzy wzrosła do sześciu "oczek" (78:72). Goście na niespełna trzy minuty przed końcem zdołali jeszcze zniwelować straty do dwóch punktów (78:76), ale finisz należał do Lakers i duetu Vujacić - Bryant. Gospodarze wygrali z Boston Celtics 87:81, odnosząc pierwsze zwycięstwo w finale NBA. W rywalizacji do czterech zwycięstw nadal prowadzą jednak "Celtowie" (2:1). Czwarte spotkanie zostanie rozegrane w nocy z czwartku na piątek polskiego czasu - ponownie w Kalifornii. Los Angeles Lakers - Boston Celtics 87:81 (20:20, 23:17, 17:25, 27:19) Los Angeles: Bryant 36, Vujacić 20 (3x3), Gasol 9 (12 zbiórek), Fisher 6, Farmar 5, Odom 4 (9 zbiórek), Ariza 4, Radmanović 3, Walton 0, Turiaf 0. Boston: R. Allen 25 (5x3), Garnett 13 (12 zbiórek, 5 asyst, 6/21 z gry), Posey 9 (7 zbiórek), Rondo 8, Perkins 8, Pierce 6 (2/14 z gry), House 6, Brown 3, Cassell 2, Powe 1. Stan rywalizacji (do czterech zwycięstw): 2:1 dla Celtics. *** <a href="http://sport.interia.pl/galerie/koszykowka/trzeci-mecz-dla-lakers/zdjecie/duze,783268,1,299">Zobacz galerię zdjęć z trzeciego meczu Lakers - Celtics!</a>