Mając nadzieję, że trzynastka będzie szczęśliwa, na początek moich korespondencji parę niekoniecznie koszykarskich obserwacji o tym, co mi się podoba, czego będzie brakowało i dlaczego jest to naprawdę zabawa dla bogatych. Houston po 17 latach: VIP-y oraz MVP Do dnia dzisiejszego prawie 45 tysięcy kibiców, którzy w 1989 roku oglądali NBA All Star Game w Houston Astrodome (143:134 dla Zachodu, Karl Malone MVP) to rekord, ale od tego czasu nie zmienili się tylko najlepsi zawodnicy National Basketball Association. Wtedy chodziło tylko o koszykówkę, teraz jest to trzydniowe święto pewnego stylu życia, którego uosobieniem stali się w USA właśnie koszykarze najlepszej ligi świata. Oglądam więc na ulicach Houston więcej "bentleyów" i "ferrari" niż widać w Beverly Hills czy podczas rozdania Oskarów, lista prywatnych przyjęć organizowanych przez koszykarzy zajmuje dwie gęsto zapisane strony, przeciętną wagę noszonych przez gwiazdy NBA diamentów mierzy się już chyba w kilogramach, a nie karatach, a w nocnych klubach jest więcej supersławnych raperów niż podczas wszystkich tras koncertowych ubiegłego roku. Kto jeszcze nie widział Jay'a Z, Nelly, Diddy, nie pił drinka z Denzelem Washingtonem, ma na to przez następne trzy dni szanse większą niż kiedykolwiek. Takie zgromadzenie VIPów i MVP powoduje, że np. Charles Barkley, obecnie popularny komentator stacji telewizyjnej TNT tak podsumował zbliżające się trzy dni w Houston: "Jaki mecz? Ktoś to gra? Chyba żartujesz - to trzydniowe przyjęcie, a życie nie może być piękniejsze". Pewnie tak samo myślą władze miasta, które zarobi na All Star Game przynajmniej $60 mln, nie mówiąc już o tym, że nazwa "Houston" pojawi się na ekranach 215 krajów przekazujących transmisję z imprezy. To też nikomu w Teksasie nie zaszkodzi. LeBron, gdzie jesteś? "Nie jestem typem faceta, który lubi wsady" - powiedział LeBron James, kiedy jego nazwisko nie znalazło się na liście uczestników pokazów najlepszych "latających" ligi. Lubię LeBrona, ale coś mi się wydaje, że chłopak idzie na łatwiznę. Choćby dlatego, że udało mu się osiągnąć medialny status Michaela Jordana - reklamy podczas Super Bowl, cotygodniowe wizyty w ogólnoamerykańskiej TV - bez narażania się choćby na minimalne ryzyko. Jak na faceta, który nie rozegrał jeszcze minuty w spotkaniu playoffs, LeBron James uważa, ze wszystko mu się już od świata należy, natomiast on może wybierać co od siebie dać. Na przykład nie rywalizować z Joshem Smithem albo mierzącym zaledwie 178 cm wzrostu Nate Robinsonem. Bo co by się stało, gdyby przegrał z takim maluchem z Nowego Jorku!? Jordan nie bał się Dominique Wilkinsa, tak jak Dr. J mnie miał problemu, żeby odsłonić wszystko w powietrznym pojedynku z Davidem Thompsonem. Ale przecież LeBron nie lubi wsadów? LeBron - znaleziony 21-latek z Cleveland, najmłodszy w historii zawodnik NBA, który zaliczył 5000 punktów, ma na swoim koncie siedem "triple-double" więc doszedł do wniosku, że będzie chciał zdetronizować mistrza Skills Challenge (dryblowanie, podania i rzuty na czas) Steve Nasha (tegoroczna przeciętna - 11 asyst w meczu). Za rywali będzie miał dodatkowo najlepszego pierwszoroczniaka tegorocznego sezonu i pewną przyszła gwiazdę ligi Chrisa Paula (16,3 punktów, 7,8 asyst, 2,2 przechwytów) oraz Dwyne'a Wade'a (27 pkt, 6,9 asyst). Le Bron, przynajmniej statystycznie (30,9 pkt, 6,5 asyst, 6,9 zbiórek) jest od nich lepszy, ale przekonamy się, czy na parkiecie w Houston będzie bardziej myślał o tym jak wygrać, czy tym, że kiedy nie trafi do kosza spadną jego notowania przed negocjacjami nowego kontraktu z Cavaliers czy - co ważniejsze - z kolejnym sponsorem. Loża za $91.000 Sponsor przydałby się tym, którzy wpadliby na pomysł zobaczenia w akcji Shaqa, T-Maca, Kobe czy którejkolwiek z największych gwiazd, które grać będą w Toyota Center. Ponieważ biletów na halę praktycznie się nie sprzedaje, bo jak mi przed laty wytłumaczył komisarz David Stern "Mecz Gwiazd nie jest dla kibiców, ale dla sponsorów", poprosiłem kolegę z gazety w Dallas, by przygotował mi, jakie opcje zobaczenia gwiazd NBA ma przeciętny zjadacz chleba. Zamiast tego przysłał mi listę, która zainteresowałaby najwyżej sułtana Brunei. Dla tych, którzy nie mają nic do roboty 19 lutego, jest więc jeszcze do wynajęcia loża dla 21 osób (z wyżywieniem/bez alkoholu) za jedyne 91 tysięcy dolarów, zaś przyjemność siedzenia w trzecim rzędzie kosztować nas będzie jedynie $8450 czyli tylko $500 mniej niż nowy "chevrolet aveo" u miejscowego dilera. Najtańszy z biletów ($455) jakie udało mi się odnaleźć na przysłanej liście, to krzesło w sekcji 404 wymagającej dwóch rzeczy - braku lęku wysokości oraz wojskowej lornetki, która być może pozwoli nam odróżnić sędziego od Kevina Garnetta. I jeszcze ciekawostka - do kupienia u koników są także... miejsca parkingowe w "Toyota Center". Cena to $75 (normalnie $12), ale jak się kupiło lożę za $91,000, to drobne na parking też się pewnie znajdą. Przemysław Garczarczyk z Houston