Polak przygotowuje się do czwartego sezonu w najlepszej lidze świata. W minionych trzech był przede wszystkim zmiennikiem Howarda, natomiast w spotkaniach przedsezonowych w tym roku często był sprawdzany przez trenera Stana Van Gundy'ego na pozycji silnego skrzydłowego. W sześciu takich meczach spędził na parkiecie średnio 24,2 minuty, zdobywał 8,2 pkt i miał 5,8 zbiórek. PAP: Jak czuje się pan w roli silnego skrzydłowego? Marcin Gortat: Granie "na czwórce", razem z Dwightem, jest czymś niesamowitym. Tworzymy znakomity duet, praktycznie jesteśmy nie do ogrania przez rywali. Lubię grać na nowej pozycji, mam swobodę poruszania się po parkiecie. Znam zagrywki, w zasadzie nic nie sprawia mi kłopotu, choć przyznaję, że czasami się zapominam. Potrzebuję czasu, by nabrać doświadczenia. Jestem przekonany, że w sezonie zasadniczym będzie wiele meczów, w których trenerzy będą stosować ten wariant, a jako druga "wieża" przysporzę zespołowi korzyści. Z gry w spotkaniach przedsezonowych może pan chyba być zadowolony? - Na 90 procent. Pozostałe 10 to efekt spotkania z Charlotte Bobcats, gdy wyszedłem w pierwszej piątce i nie zagrałem najlepiej. Tak naprawdę to jednak nie ma znaczenia, czy wychodzę w podstawowym składzie, czy nie. Ważne, by trener dawał mi szanse. Po meczu z Bobcats Van Gundy przepraszał kibiców, że... wystawił do pierwszej piątki rezerwowych, w tym pana. Czy te słowa zabolały? - Nie. Takie są reguły w NBA. Rozumiem szkoleniowca, ale staram się zrozumieć także fanów. Kibice muszą pamiętać, że sezon jest długi. Największe gwiazdy muszą czasem odpocząć, by grać na najwyższym poziomie w 82 spotkaniach regularnego sezonu, a potem w play off. Póki będę dostawał swoje minuty, będę zadowolony. Reszta nie ma znaczenia. Sezon regularny to wielki wysiłek dla organizmu każdego zawodnika: mecze, podróże, brak czasu na trening. Czy stosuje pan specjalną dietę? - Tak, ale mało skomplikowaną. Zasada jest prosta - zjeść jak najwięcej, choć podstawę stanowią mięso i makarony. Mam szybką przemianę materii, zużywam mnóstwo energii i musi ona do mnie wrócić jak najszybciej. Jem dużo i często. Jajecznica z trzech jajek na śniadanie w sezonie regularnym to zdecydowanie za mało. Tak mogłem jeść w Polsce na wakacjach, gdy ćwiczyłem z dzieciakami. W NBA zdarza się nawet, że ludzie z klubu "stoją nade mną" i każą jeść jeszcze więcej. Miami Heat z Dwyane'em Wade'em i LeBronem Jamesem to faworyt nie tylko derbów Florydy, ale i Konferencji Wschodniej, a według niektórych ekspertów także murowany kandydat do walki o mistrzostwo... - Mają super gwiazdy i nie sposób tego podważyć, ale nie zapominajmy, że gra się pięciu na pięciu, a żeby zbudować mistrzowski zespół potrzeba kilku lat i wielu poświęceń. Miami wygląda dobrze na papierze, ale musi to jeszcze udowodnić na parkiecie. A kto za Zachodzie może zagrozić Los Angeles Lakers? - Spodziewam się, że na finał stać Dallas Mavericks. Zespół budowany jest systematycznie i z roku na rok robi krok do przodu. Plany Lakers mogą też pokrzyżować San Antonio Spurs i Denver Nuggets. Kto wie, czy niespodzianki nie zrobi Utah Jazz? Reprezentacja Polski koszykarzy nadal nie ma trenera. Czy śledzi pan to, co się dzieje wokół kadry? - Tak, ale z odległości. Nikt nie kontaktuje się ze mną w sprawie nowego szkoleniowca. Jedno jest pewne - czas na trenera doświadczonego, z renomą, z najwyższej półki. Jeśli będzie trzeba, jestem gotowy i chętny do znalezienia w NBA odpowiedniego szkoleniowca. Potrzebujemy w końcu kogoś, kto poprowadzi nas do sukcesów.