Początek meczu przebiegał pod dyktando gospodarzy, którzy do przerwy prowadzili pięcioma punktami. Kolejne kwarty to już jednak dominacja gości, dla których najwięcej - 38 punktów - rzucił Stephen Curry. Curry nie błyszczał w trzech wcześniejszych pojedynkach finałowych - zdobył w nich łącznie 48 pkt. W piątek uciszył krytyków i przypomniał, dlaczego miesiąc temu został po raz drugi z rzędu uznany najbardziej wartościowym koszykarzem (MVP) sezonu zasadniczego. Jego klubowy kolega Draymond Green przyznał, że Curry był ostatnio pod dużą presją. - Od dwukrotnego MVP oczekujesz świetnej gry w finałach. On w pierwszych trzech spotkaniach męczył się, ale dziś to był już nasz gość - podkreślił. Swojego podopiecznego chwalił także trener "Wojowników" Steve Kerr, który zwrócił uwagę, że MVP nie zostaje się przez przypadek. - To Stephen Curry. Nie ma postury ani siły, by zdominować grę pod względem fizycznym, ale robi to dzięki swoim umiejętnościom. To nie jest łatwe do zrobienia, bo czasami twoje rzuty po prostu nie wpadają - tłumaczył szkoleniowiec. Najskuteczniejszy w ekipie z Cleveland był Kyle Irving - 34 punkty; LeBron James zdobył 25 punktów i miał 13 zbiórek.Kolejny mecz odbędzie się w nocy z poniedziałku na wtorek czasu polskiego w Kalifornii. W ubiegłym sezonie te same zespoły walczyły o mistrzostwo NBA; Golden State wygrali wówczas 4-2. Niewiele brakuje, by Warriors zostali siódmym klubem w historii ligi, który zdołał obronić tytuł. Po piątkowym zwycięstwie przestrzegają jednak przed przedwczesnym świętowaniem sukcesu. - Robota jeszcze nie została wykonana. Cieszę się, że pokazałem dziś nieco więcej, ale wciąż jeszcze mamy zadanie do wykonania - zaznaczył Curry.