Zdobywając w ostatnim spotkaniu "tylko" 43 punkty, Kobe już nie pobije rekordu Wilta Chamberlaina z 1961 roku, który zaliczył siedem meczów z 50 lub więcej "oczkami" pod rząd. Ale to było 46 lat temu, kiedy po wyczynach Wilta trzeba było zmienić przepisy w NBA, on sam nie miał praktycznie nikogo, kto mógłby zatrzymać go w drodze do kosza, a mecze rozgrywane były w znacznie szybszym tempie i było więcej okazji do zdobywania punktów. Czy ostatnie wyczyny Bryanta wystarczą mu do zdobycia prestiżowego tytuł najbardziej wartościowego gracza (MVP) sezonu? Trener Phil Jackson nie znosi porównań Jordan - Kobe, ale w ostatnim czasie musi coraz częściej zbywać dziennikarzy, którzy koniecznie chcą wiedzieć, czy numer 24 jest lepszy o numeru 23. - Nie można porównywać Jordana sprzed 10 lat z Kobe'em, z dnia dzisiejszego - mówi Jackson. - Kobe jest fenomenalny, jest niesamowity - po prostu idzie w górę i rzuca nad rękoma obrońców. Bryant rzuca częściej niż robił to Jordan, zdobywa więcej punktów trafieniami z dystansu. Michael wolał wchodzić pod kosz, operować pod tablicami - dodał. Kobe, który sam nawet nie próbuje porównywać się do Jordana, pamięta, że kiedy miał 7 czy 8 lat po raz pierwszy spotkał się z Chamberlainem. - Już wtedy wiedziałem, że spotykam legendę, a kiedy dorosłem wiedziałem o nim wszystko jako koszykarzu - twierdzi Bryant, który do śmierci Chamberlaina w 1999 roku wielokrotnie miał okazję z nim rozmawiać. DLA KOGO MVP? Do głosowania na MVP zasadniczego sezonu zostało już niespełna dwa tygodnie, więc czas przyjrzeć się tym, którzy mają największe szanse na zabranie do domu jednego z najbardziej prestiżowych dla każdego koszykarza NBA ligowych trofeów. 1. DIRK NOWITZKI (Dallas Mavericks) Po 43 dniach wypełnionych zwycięstwami, Mavericks najpierw przegrali dwa mecze z rzędu, by ponownie zaliczyć serię czterech wygranych. W Mavericks nic dobrego nie dzieje się bez dominującej roli Nowitzkiego, którego przeciętne - 26,3 pkt w meczu, ponad 9 zbiórek, 51 procent celności z gry - plus znacząca poprawa gry w obronie, robią z niego faworyta do tegorocznego MVP. 2. STEVE NASH (Phoenix Suns) Po przeciętnym (według jego standardów) styczniu i lutym, Steve znowu chce się pokazać jako snajper, rzucając ponad 20 punktów w meczu z niezwykłą jak na rozgrywającego skutecznością - 55 procent! Pesymiści zaczną mówić, że Nash mniej interesuje się asystami (pierwszy raz w tym roku poniżej dziesięciu na mecz), ale prawda jest inna. Powód dla którego Suns wygrali 8 z ostatnich 10 meczów jest taki, że Nash zawsze wie, czego jego drużynie najbardziej potrzeba. 3. KOBE BRYANT (Los Angeles Lakers) O Kobe'em pisałem już wyżej, ale z pewnością znajda się tacy, którzy powiedzą, że Kobe nie ma się czym chwalić, bo zaniedbuje defensywę, żeby tylko "swoje" rzucić. Pomijając fakt, że podobnie jak Nash, Bryant robi na parkiecie to, czego akurat najbardziej potrzebuje jego drużyna (kto inny ma zdobywać punkty w Lakers?), Kobe ciągle jest najlepszym defensorem swojego zespołu, zawsze ustawianym przez Jacksona do ograniczenia poczynań najgroźniejszego rywala drużyny przeciwnej. A jego popis strzelecki w ostatnich pięciu meczach? Każdy z nich zakończył się zwycięstwem Lakers. 4. YAO MING (Houston Rockets) Przez pierwsze dwa miesiące sezonu, do końca grudnia 2006 roku - o czym niewielu w końcu marca 2007 pamięta, bo Rockets mieli problemy ze zwycięstwami - Yao był postrachem NBA. Po wyleczeniu kontuzji, Ming od razu przypomniał kibicom o swojej wartości, zdobywając w ciągu tylko przeciętnie 30 minut na parkiecie 21,8 pkt, 9.3 zbiórki oraz ponad 4 asysty w dziesięciu ostatnio rozgrywanych meczach. Przemek Garczarczyk