Tak feralnej serii zespół z Portlad nie notował od trzech lat, gdy w styczniu 1998 przegrał również pięć kolejnych gier. Znów dała o sobie znać chimeryczność gwiazd z Oregonu. Najpierw w pocie czoła gospodarze odrobili w trzeciej odsłonie 17-punktowy deficyt, by w finałowych 170 sekundach ani razu nie przedziurawić kosza "Słońc". Wśród podopiecznych Scotta Skilesa, pierwsze skrzypce zagrał coraz równiejszy Shawn Marion (26 punktów i 13 zbiórek) wydatnie wsparty przez Jasona Kidda (21 "oczek" plus 8 zbiórek). Wśród pokonanych fason godny gracza występującego w meczach All Stars trzymał tylko Rasheed Wallace - zdobywca 29 punktów - acz w jego przypadku nie obyło się bez tradycyjnego już 39. przewinienia technicznego w sezonie. Tymczasem oczy ze zdziwienia przecierali kibice Miami Heat zgromadzeni w hali American Airlines Center na Florydzie. Oto ich pupile, rzucając w sezonie średnio grubo poniżej stu punktów i głównie skupiający się na defensywie zaaplikowali Sacramento Kings aż 114 punktów i wygrali cały mecz do 104. Wszystko był w normie jeszcze w pierwszej odsłonie, gdy goście prowadzili 35:23, później podopieczni Pata Riley`a grali jak natchnieni. W całym meczu oddali aż 97 rzutów z pola gry z czego 46 znalazło drogę do kosza "Królów". Pewnym usprawiedliwieniem wpadki drużyny z Kalifornii może być absencja zawieszonych przez ligę za bójkę w meczu z Orlando Vlade Divaca, Scota Pollarda, Bobby Jacksona i Arta Longa. <A href="http://sport.interia.pl/id/nba/wyniki/www/stat/wstaw?data=14.03">Zobacz wyniki i zdobywców punktów w meczach z 14 marca</a>