Jest 17 grudnia 1983 roku. Włoskie Piancavallo. Po zawodach Pucharu Świata na najniższym stopniu podium staje Maria Rosa Quario. Znakomita włoska narciarka alpejska musiała uznać wyższość m.in. Małgorzaty Tlałki, która zajęła drugie miejsce. 32 lata później, 24 października 2015 roku. Austriackie Soelden, inauguracja kolejnego sezonu Pucharu Świata. Maria Rosa Quario jest na zawodach z ramienia włoskiego portalu sportowego. Chodzi poddenerwowana, nie ogląda pierwszego przejazdu, zajmuje się pracą. Gdy okazuje się, że po pierwszym przejeździe pierwsza jest jej córka - Federica Brignone - Maria Rosa Quario jest jeszcze bardziej zdenerwowana. Brignone ostatecznie wygrywa zawody, a niezwykle wzruszona Quario nie potrafi powstrzymać łez. Tymczasem jedyna Polka - Maryna Gąsienica-Daniel - startuje pod koniec szóstej dziesiątki, wśród zawodniczek z Bułgarii, Białorusi czy... Meksyku. Po 50 sekundach jest już po imprezie - Polka wypada z trasy i kończy zawody na pierwszym przejeździe. Katastrofa. Co się jednak stało, że w ciągu zaledwie 30 lat aż tak bardzo stoczyło się polskie narciarstwo alpejskie? Dlaczego Włosi poszli do przodu, osiągają kolejne sukcesy, a my nie mamy żadnego(!) zawodnika, który mógłby liczyć na kwalifikację do czołowej trzydziestki choćby w kilku zawodach w roku? - Amatorskie narciarstwo alpejskie, również w Polsce, jest sporym biznesem i dobrze by było, abyśmy wreszcie mieli "konia pociągowego" jakim dla skoków był Adam Małysz, a jest Kamil Stoch, a dla biegów narciarskich jest Justyna Kowalczyk - twierdzi Tomasz Kurdziel, redaktor naczelny i właściciel tytułu NTN Sports&More, a także komentator narciarstwa alpejskiego w Eurosporcie. W 38-milionowym kraju jazdę na nartach deklaruje około 3-4 mln ludzi. To bardzo dużo. Na zawody Pucharu Świata, wśród 149 zawodników, jest tylko jedna nasza reprezentantka, która do Soelden przyjechała po doświadczenie, ale nawet młodsza od niej o rok Mikaela Shiffrin staje na podium... Wśród panów jest bardzo podobnie. Nasz najlepszy alpejczyk - Maciej Bydliński - w Pucharze Świata zadebiutował już w 2008 roku. W ciągu siedmiu lat ukończył 28 startów. To mniej więcej tyle, ile jest zawodów w jednym sezonie Pucharu Świata. Sukcesy? 12. miejsce w kombinacji alpejskiej i 9. w superkombinacji - czyli konkurencjach dużo mniej popularnych od slalomu giganta czy supergiganta. - Nie mam pojęcia, co się stało z waszym narciarstwem. Ty mi powiedz - zastanawia się w rozmowie z Interią Maria Rosa Quario. - Być może nikt nie chce u was poważnie zainwestować w ten sport. Według mnie w małych zespołach pracuje się lepiej. Często są to całe rodziny, a świetnie to wychodzi np. w Rosji lub w Czechach. To właśnie całe rodziny stoją za zawodnikami. U was tego nie ma - dodaje Quario. - Macie tradycje, odpowiednią infrastrukturę, bo pamiętam np. Zakopane. Nie wiem o co chodzi - zastanawia się Quario. Problem w tym, że polskie narciarstwo alpejskie zatrzymało się na pewnym poziomie już dawno temu. Gdy Włoch Alberto Tomba zachwycał świat, w naszym kraju mieliśmy największy zastój od lat. Jakub Malczewski i Marcin Szafrański owszem, wyjeżdżali na igrzyska olimpijskie, ale walczyli o miejsce poza pierwszą 40... O Pucharze Świata nie wspominajmy. Teraz jest podobnie, bo trudno oczekiwać, by Gąsienica-Daniel, Bydliński czy Sabina Majerczyk lada moment mieli doznać olśnienia i seryjnie zdobywać punkty w Pucharze Świata. Na sukcesy pewnie będziemy musieli jeszcze poczekać, być może kolejne pokolenie narciarzy będzie bardziej utalentowane i ambitne. - Jestem zawodniczką, która stara się nie naciskać na siebie zbyt bardzo i się nie stresować. Tak naprawdę to przecież cieszę się, że tu startuję i mogę w tym wszystkim uczestniczyć - przekonuje Gąsienica-Daniel. - Jeśli choć raz zakwalifikuję się do "30" to będę bardzo szczęśliwa. To już będzie jakiś postęp, bo w zeszłym roku ta sztuka mi się nie udała - przyznaje zakopianka, co jasno pokazuje, w którym miejscu na świecie w tej chwili jesteśmy. W Soelden polski zespół liczył... dwie osoby. Gąsienica-Daniel przyjechała tu tylko z trenerem. Podczas gdy włoska reprezentacja liczyła 20 zawodników i zawodniczek. Do tego cały sztab trenerów, fizjoterapeutów, serwismenów. Trudno z nimi rywalizować. 30 lat temu taka sytuacja była nie do pomyślenia, bo z Włochami rywalizowaliśmy jak równi z równymi, ale dziś stała się faktem. Trudno w to uwierzyć, ale w narciarstwie alpejskim staliśmy się krajami trzeciego świata. Mimo pięknych tradycji, głośnych nazwisk, jak choćby Andrzeja Bachledy, sióstr Tlałek czy Macieja Gąsienicy-Ciaptaka. Teraz nasze narciarstwo alpejskie odbudować będzie piekielnie trudno. - W Polsce od lat nie ma żadnego programu. Takiego jak był w skokach "Szukamy następców mistrza", który zrobił wiele dobrego w polskim narciarstwie - przekonuje Kurdziel. W Soelden, dzień po zawodach pań, na starcie stanęli mężczyźni. Wśród nich reprezentanci Uzbekistanu, Węgier, Gruzji, Ukrainy, Chorwacji, Japonii, Bułgarii, Bośni i Hercegowiny czy Argentyny. Na liście startowej próżno szukać Polaka. - Moim zdaniem nie będzie w Polsce poważnych sukcesów w narciarstwie alpejskim dopóki ten sport nie będzie uprawiany masowo przez młodzież mieszkającą w górach. W naszych realiach narciarska młodzież pochodzi głównie z miast, a najważniejsze są dla niej wyniki w zawodach. To też szczególnie ważne dla ich rodziców. Nasze dzieci w wieku 15 lat są często zmęczone startami i zagranicznymi podróżami na treningi. Często już wtedy kończą karierę, a inni tak naprawdę zaczynają startować - dodaje Kurdziel, największy ekspert w Polsce od narciarstwa alpejskiego. - Bukowina, Białka, Szczyrk, Karpacz, Krynica, Szczawnica - to powinny być miejsca, gdzie aktywnie działają lokalne kluby. Niestety, narciarstwo alpejskie jest sportem stosunkowo drogim. W wielu krajach, w małych miejscowościach, w których pracują wyciągi, miejscowe dzieci po szkole mogą za darmo korzystać ze stoków. U nas tego brakuje - kończy Kurdziel. Zawody Pucharu Świata można oglądać w Eurosporcie. Łukasz Szpyrka, Soelden