W Mariborze, gdzie panuje wiosenna aura, rywalizację przerwano po przejeździe 25 zawodniczek. Do tego momentu wiele z nich nie dojechało do mety, a zniszczenie trasy - przez padający przy stosunkowo wysokiej temperaturze deszcz - następowało w błyskawicznym tempie. Do momentu przerwania zawodów prowadziły ex aequo Szwajcarka Wendy Holdener i Czeszka Sarka Strachova. Strachova przyznała, że trasa nadawała się do jazdy tylko dla pierwszych narciarek. Większość nie chciała startować, a podobnego zdania byli niektórzy trenerzy. "Ale FIS i organizatorzy chcieli przeprowadzić zawody za wszelką cenę" - powiedziała Czeszka. W Bawarii po kilkugodzinnych opadach marznącego śniegu z deszczem organizatorzy w ogóle nie zdążyli odpowiednio przygotować stoku. Według nich panujące warunki stanowiły zagrożenie dla bezpieczeństwa narciarzy. "Próbowaliśmy wszystkiego. Jeszcze o 5 rano stok był w porządku. Mgła, wilgoć, opady szybko jednak zniweczyły całe przygotowania. Próbowaliśmy usunąć roztopić lód solą, ale śnieg nie reagował. Byliśmy bezsilni" - przyznał dyrektor FIS Markus Waldner. Narciarze i trenerzy narzekali, że specjaliści od giganta mają w tym sezonie wyjątkowego pecha, bo dopiero pięć konkurencji udało się przeprowadzić. "Zdążyliśmy się już stęsknić za jazdą. Ostatni start mieliśmy 20 grudnia. To frustrujące, jak nie mamy szczęścia do pogody" - zaznaczył Austriak Philipp Schoerghofer, który przyznał jednak, że decyzja organizatorów była słuszna. Poprzedni gigant PŚ miał się odbyć 9 stycznia w szwajcarskim Adelboden, ale z powodu mgły został odwołany i przełożony na 28 lutego do austriackiego Hinterstoder. Następny jest w kalendarzu 13 lutego w japońskiego Naebie. Następną imprezą alpejskiego Pucharu Świata kobiet ma być zjazd i supergigant w przyszły weekend w... Garmisch-Partenkirchen.