Pojedynek żółtodziobów, którzy nie mają zbyt wiele wspólnego z mieszanymi sztukami walki, wzbudził największe emocje spośród wszystkich walk podczas gali MMA Attack 2. Nic w tym dziwnego, o tym starciu mówiono bardzo wiele, a pikanterii temu widowisku dodał nieprzyjemny incydent na ważeniu zawodników (Najman nie podał ręki swojemu rywalowi). To zachowanie sprawiło, że większość zgromadzonych kibiców wolała dopingować Litwina, mieszkającego w Stanach Zjednoczonych, niż własnego rodaka. "El Testosteron" stał się dla widowni wrogiem numer jeden. Kibicom nie podobał się również styl prezentowany przez upadłego boksera z Częstochowy. Najman przed walką tradycyjnie obrastał w piórka, wdawał się w słowne przepychanki ze swoim rywalem, a tymczasem do klatki stawił się wyłącznie po wypłatę.Pierwszą rundę zdecydowanie na punkty wygrał "Hardcorowy Koksu", bo Polak od pierwszego gongu raczej starał się unikać bitwy, tańcząc wokół stojącego na środku oktagonu przeciwnika. Zabawa w kotka i myszkę zakończyła się jednak w drugiej odsłonie. Burneika rzucił się na Najmana, zasypując go ciosami w głowę i zmusił do poddania.Sympatykom MMA nie przeszkadzało żółwie tempo walki obu zawodników i żenująco niski poziom walki. Wręcz przeciwnie, publiczność oszalała, kiedy sędzia zakończył pojedynek. Możemy się tylko domyślać, czy fani w katowickiej hali bardziej cieszyli się ze zwycięstwa "Koksa" czy z porażki częstochowianina. Fakty dla polskiego zawodnika są jednak nieubłagane. Kiedy wchodził do oktagonu, przywitały go liczne gwizdy, a kiedy opuszczał halę, był żegnany obraźliwymi epitetami i obrzucany plastikowymi butelkami. Po tym starciu Najman powinien definitywnie zakończyć swoją przygodę ze sportami walkami. W zasadzie trudno w tym momencie mu znaleźć przeciwnika o porównywalnym poziomie. Litewski kulturysta w rozmowie z Mateuszem Borkiem oznajmił, że w ogóle nie przygotowywał się do tego starcia. Dodał też, że nie wiąże swojej przyszłości z mieszanymi sztukami walki. Z kolei "El Testosteron" od porażki z Przemysławem Saletą nie poczynił żadnych postępów, choć do walki z Burneiką przygotowywał się pod okiem trenera Mirosława Oknińskiego. Warszawski szkoleniowiec, który jest jednym z prekursorów polskiego MMA, zupełnie nie odmienił 32-letniego zawodnika. Nadal jest on słaby pod każdym względem - taktycznym (zupełnie nie miał pomysłu na walkę), technicznym (braki widoczne na każdym kroku), fizycznym (kondycyjnie nie potrafił wytrzymać nawet minuty). W drugiej walce wieczoru Damian Grabowski pokonał przed czasem Eddiego Sancheza. Ta sztuka jeszcze nie udała się żadnemu zawodnikowi na świecie, który mierzył się z weteranem UFC. "Polish Pitbull", jak nazywany jest pochodzący z Opola wojownik, od początku kontrolował przebieg walki. Decydująca była jednak druga runda, w której 32-letni zawodnik założył rywalowi kimurę i w efektownym stylu zakończył pojedynek. Polak nie będzie miał zbyt dużo czasu na regenerację i odpoczynek. Za kilka dni zawodnik Lutaderos Opole wyrusza do Kanady, gdzie będzie walczył dla federacji Bellator. Konrad Kaźmierczak, Katowice