W zawodowym MMA utytułowana olsztynianka stoczyła dotąd trzy pojedynki. Wszystkie wygrała. Ostatni 18 maja z Kate Jackson w walce wieczoru PLMMA 17 Extra - Warmia Heroes. INTERIA.PL: Lista pani osiągnięć robi wrażenie. Co uważa pani za swój największy sukces? Joanna Jędrzejczyk: - Chyba tą moją rozbieżność, to, że za cokolwiek się nie wezmę, potrafię odnosić w tym sukcesy. Cieszę się, że poświęciłam się Muay Thai, w którym stoczyłam ponad 80 walk i zdobyłam parokrotnie mistrzostwo świata i Europy, następnie wzięłam się za boks amatorski i zdobyłam wicemistrzostwo Polski i byłam w 2010 roku w kadrze Polski. Niestety przerwałam karierę bokserską, bo mam dużo zawodowych startów w Muay Thai i MMA. Cieszę się, że udowadniam walcząc w MMA, że potrafię być wszechstronną, wielopłaszczyznową zawodniczką i także w tej dyscyplinie mogę się odnaleźć. To jest mój sukces. Dzięki poświęceniu wiele lat wytrwałam w sportach walki i cieszę się z tego, jak rozwinęła się moja kariera. Patrząc z boku można odnieść wrażenie, że osiąga pani te sukcesy łatwo, za cokolwiek się nie złapie, przychodzą dobre wyniki. Rozumiem, że to takie proste nie jest i wymaga wielu wyrzeczeń... - Zgadza się. Już na początku było ciężko. Trenowałam w jednym z olsztyńskich klubów, ale szybko moja kariera się w nim zakończyła ze względu na niekompetencje trenera. Byłam na rozdrożu, nie wiedziałam co wybrać: trenować dalej czy skończyć ze sportem? Miałam 18 lat. To trudny okres, człowiek wkracza w dorosłość. Zaczęłam inwestować w siebie, dzięki Pawłowi Słowińskiemu, który mi pomógł i wspierał w rozwoju kariery, wyjechałam do Tajlandii, potem do Holandii, gdzie trenowałam u Ernesto Hoosta. Wyrzeczeń jest sporo, dużo czasu spędzam poza domem, jak przygotowuję się do walk żyję tylko dietą i treningiem. Miewa pani momenty zwątpienia? Patrzy na znajomych i myśli, że oni mają inne życie, więcej czasu dla siebie? - Wśród moich znajomych zrobiła się naturalna selekcja. Zostali ci, którzy mnie wspierają, bo wiedzą jak wygląda okres przygotowawczy. Teoretycznie mogę mieć okres roztrenowania w wakacje, ale mam sporo ofert na przełomie lipca i sierpnia. Moi znajomi wiedzą, że jak się przygotowuję do walki nie mogę z nimi pójść napić się piwa czy lampki wina. Rozumieją, że mam dwa treningi dziennie, jedenaście w tygodniu i że nie mam dla nich wtedy czasu. Mój chłopak i moi bliscy też rozumieją, że jestem sportowcem. Wiedzą, jaki sport wybrałam. Jakie ma pani plany sportowe na najbliższy czas? Będzie pani łączyć występy w Muay Thai i MMA, czy skoncentruje się na jednej dyscyplinie? - Mam propozycję z Muay Thai i MMA, jeden sport drugiego nie wyklucza, także będę się w obu realizować. Moje nazwisko w Muay Thai jest bardzo mocne, od dwóch lat otrzymuje bardzo dobre oferty z całego świata. Po raz drugi dostałam propozycję walki wieczoru na gali w Niemczech. To mnie cieszy. A jeżeli będą napływać dobre oferty z MMA, to na pewno będę je przyjmować, bo w tym sporcie chcę się w tym momencie rozwijać. Walkę w stójce ma pani opanowaną do perfekcji, a jak kwestia parteru? Czy tej płaszczyźnie poświęca pani najwięcej czasu na treningach? - Zdecydowanie. Na pewnym poziomie wyszkolenia zawodnika, tak jak w moim przypadku ze stójką, chodzi bardziej o utrzymanie pamięci mięśniowej, powtarzanie nawyków, niż o naukę czegoś nowego, dlatego więcej czasu poświęcam na MMA, zapasy i przejście z walki w stójce do parteru. Teraz miałam moment odpoczynku po ostatniej walce, ale od wtorku wracam do treningów, właśnie do szlifowania parteru. Szefowie KSW i MMA Attack od jakiegoś czasu stawiają na walki kobiet. Pewnie ostrzą sobie zęby na to, żeby panią zatrudnić. Były propozycje? - Dużo ludzi by mnie chciało zobaczyć na KSW czy MMA Attack, ale nie otrzymałam jeszcze dobrych ofert. Nie chcę się skupiać tylko na polskim środowisku MMA, jeżeli pojawią się propozycję z UFC, czy innej organizacji na świecie to na pewno wybiorę najlepszą. Zobaczymy kto wyjdzie pierwszy z ofertą nie do odrzucenia. Chociaż nie ukrywam, że miło by było pokazać się właśnie przed polską publicznością. Walki kobiet są coraz bardziej popularne w naszym kraju. Myśli pani, że to dłuższy trend wśród organizatorów gal, czy chwilowa moda? - Mam nadzieję, że w tym kierunku będziemy dalej podążać. Już w 2006 roku, jak pierwszy raz byłam na mistrzostwach świata Muay Thai w Tajlandii, zobaczyłam kilkadziesiąt zawodniczek, po kilkanaście w każdej kategorii wagowej. Rzeczywiście, jest na sporty walki kobiet boom na świecie, w Polsce mniej się o tym mówi, chociaż grono walczących kobiet jest bardzo duże. Oczywiście mniej jest "wariatek", gotowych walczyć na bardzo wysokim poziomie, często przewyższającym zawodników płci męskiej, ale ich liczba cały czas się zwiększa. Zostawmy na koniec sporty walki. Czym oprócz treningów i kolejnych walk się pani zajmuje? - Jestem studentką wychowania fizycznego na Olsztyńskiej Szkole Wyższej, za dwa tygodnie kończę studia i będę bronić pracę magisterską. W międzyczasie robiłam studia podyplomowe z gimnastyki korekcyjnej. Kiedyś chcę zostać trenerem, być może pedagogiem. W planach mam jeszcze studia w Toruniu - zarządzanie w sporcie. Robię kursy instruktorskie, trenerskie w branży fitness. Mam też małą firmę: pracuję jako trener personalny na siłowni. Całe moje życie kręci się wokół sportu. Rozmawiał: Dariusz Jaroń