INTERIA.PL: Skąd się pan wziął w rozpisce MMA Attack? - Przez przypadek. Wypatrzyli mnie na seminarium z brazylijskiego jiu-jitsu. Zdziwili się, że tancerz trenuje sporty walki. Ktoś mnie zapytał, czy bym chciał walczyć. Tak to się zaczęło. Potem zapytali Roberta Burneikę, czy będzie ze mną walczył i lawina ruszyła. I tak zaplanowali walkę Dawida z Goliatem. Od tego porównania nie uciekniecie. Dawid raz jeszcze wygra z Goliatem? - Mam nadzieję. Wyjdę do oktagonu po to, żeby wygrać. Gdyby Robert był ważącym 125 kg zawodnikiem MMA, to w życiu bym nie zgodził się na walkę. Jest kulturystą, a to całkiem inna bajka. Jestem instruktorem kulturystyki, wiem, jak takie mięśnie są wypracowane. To też jest ciężka praca, ale nie da się tego porównać z MMA. Kiedy sam przestawiałem się z treningów typowo kulturystycznych na trening siłowy, pod sporty walki, to "umierałem" na macie. Miał pan wcześniej kontakt ze sportami walki? - Od ósmego roku życia trenowałem sztuki walki. Wciąż trenuję, każdego dnia jestem na siłowni albo mam trening na macie. Ludzie tego nie wiedzą, odbierają mnie tylko jako tancerza. Myślą, że jak ktoś nie walczył w klatce, to nie może być fighterem. Mogłem się bić wcześniej, ale mam dobrą pracę, ciekawe życie, nie chciałem obijać się na zawodach. Jednak propozycji walki na jednej z największych gal w Polsce nie mogłem odrzucić. Ile pan będzie ważył w dniu walki? - Myślę, że dla mojego organizmu optymalne będą 83 kg. Przy tej wadze szybkość i zwinność będą na odpowiednim poziomie i nie będę się czuł ociężale. Ale zdradzę, że przed podpisaniem kontraktu na walkę ważyłem tylko 77 kg. To niewiele przy Robercie Burneice, który pewnie będzie ważył 120-130 kg. - A niech waży i 150 kilogramów. Walka z takim kolosem pana nie przeraża? - Miałem sparingi z zawodnikami MMA ważącymi po 130 kilogramów, więc wiem, czego się mogę spodziewać. Jak wrażenia po tych sparingach? - Przyznam, że bałem się na początku dużo większych od siebie zawodników, którzy w dodatku znają się na rzeczy, ale dawałem sobie radę. To będzie jednorazowa przygoda z MMA Attack? - Wszystko uzależniam od wyniku walki. Chciałbym się dłużej "pobawić" sportami walki, ale najpierw muszę wygrać z Robertem. Jeżeli wygram, to będę chciał się sprawdzić w kolejnych walkach. A jak dam z siebie wszystko i padnę, to będzie znak, że trzeba się zająć w życiu czymś innym. Widział pan pewnie ubiegłoroczną walkę "Hardkorowego Koksa". Planu Marcina Najmana nie powinien pan kopiować... - No nie, tamta walka wyglądała trochę jak parodia. Nie wiem, jak Marcin się do niej przygotowywał, ale widziałem jego bokserskie walki i to był całkiem inny człowiek. Jego walka z Burneiką była dziwna, nie chcę jej komentować. Oczywiście, mam plan na ten pojedynek, ale nie mogę go zdradzić. Czego spodziewa się pan po Robercie Burneice? - Myślę, że będzie chciał mnie złapać i ośmieszyć, sprowadzić do parteru i zmasakrować. Jestem przygotowany na wszystko. Przygotowuje się pan jak należy? - Tak, na dwa miesiące odciąłem się od dotychczasowego życia. Wyjechałem do Bochni, trenuję w Fight Club Fightman. To prawdziwa kuźnia talentów. Wróżę wielu chłopakom z tego klubu wielką przyszłość w polskim MMA. No właśnie, mieszka pan w Warszawie, ale trenuje w Bochni. Skąd ten pomysł? - Jakiś czas temu trenowałem w Warszawie, u Antka Chmielewskiego (zawodnik MMA znany z występów na KSW - przyp.red.). Spotkałem tam młodą dziewczynę, Basię Nalepkę. Ma dopiero 19 lat, ale spore doświadczenie w amatorskim MMA. To ona poleciła mi Fight Club Fightman i trenera Tomasza Knapa. Robert Burneika śmieje się z przygotowań, nokautuje bałwana, dusi węża ogrodowego w basenie. Myśli pan, że nie trenuje? - Nie sądzę. On mieszka w Stanach, wie, jak prowadzić takie kampanie promocyjne. Doszły mnie słuchy, że Robert się przygotowuje, ale nie zwracam na to uwagi. Skupiam się na sobie. Odstawiłem na bok całe swoje życie, wiele spotkań z pięknymi kobietami, wiele pokazów na terenie całej Europy i ciężko pracuję na treningach. Dostałem szansę, chcę ją wykorzystać. Filmiki z treningów, które wrzuca pan do internetu, wielkiej formy nie pokazują. Internauci z pana szydzą. - Wrzuciłem je dla żartu, wiedziałem, że wiele osób będzie chciało się na mnie wyżyć. Niech to robią. Ja bardzo ciężko trenuję, materiału z prawdziwych treningów nie udostępnię. To, co potrafię, pokażę w walce. Sporo jadu wylało się w internecie pod pana adresem. Nasze społeczeństwo nie jest gotowe na tancerzy erotycznych? - Kolega powiedział fajnie o takich ludziach: "cwaniak w necie, dupa w świecie", ale to są pojedyncze przypadki. Nie mówmy, że to ogół społeczeństwa. Jad wylewa margines, grupa buraków, których nic dobrego w życiu nie spotkało. Często zaczepiają mnie w sieci partnerzy dziewczyn, dla których tańczyłem - tak wyładowują swoją zazdrość. Nie mam innego wyjścia, jak to olać. - Pod naszą rozmową też będzie sporo negatywnych opinii, ale to ci ludzie mają problem, nie ja. Niech staną przed lustrem i ocenią swoje życie. Ja z mojego jestem zadowolony. Cieszę się, że mam swoje pięć minut, mogę pomagać innym. W Bochni poznałem młodego chłopaka - Krystiana. Cierpi na rozszczepienie kręgosłupa. Podarowałem mu rękawice, zaprosiłem na galę. Pomogłem w zbiórce pieniędzy na jego rehabilitację. Bardzo się ucieszył z naszego spotkania. Przejdźmy do pana pracy. To nie jest tak, że statystyczny polski facet chętnie pójdzie do baru ze striptizem i nie widzi w tym nic złego, ale jak na to samo zdecyduje się jego żona lub dziewczyna, to ją potępia? - Na pewno. Faceci, których partnerki przychodzą na nasze pokazy, bardzo się wkurzają. Prawdziwy facet, znający swoja wartość, puści swoją kobietę na pokaz, a zazdrosny każe jej siedzieć w domu. Spotkał się pan kiedyś z atakiem agresji zazdrosnego partnera? - Zdarzało się, ale tak szybko jak agresja się zaczęła, tak szybko się skończyła. Jakiś cwaniak w tłumie coś krzyknie, ale jak się podejdzie do niego, to głowę spuszcza i jest po sprawie. - Na pokazy naszej grupy BadBoys przychodzi nawet po tysiąc kobiet. Przed klubem stoi zazwyczaj kilkudziesięciu facetów. Większość czeka aż skończymy i wchodzi do samotnych dziewczyn, do lokalu, ale kilku wyzywa nas pod nosem od pedałów. Typowa zazdrość. Wszystkim się nie dogodzi, najważniejsze, żeby dogodzić swojej kobiecie. A jak ktoś nazywa faceta tańczącego dla kobiet pedałem, to chyba sam nim jest... Mógł pan uniknąć tych nieprzyjemności i, jak na inżyniera przystało, stawiać mosty i budować autostrady, a nie występować w klubach... - Zaraz panu opowiem, jak to się stało, że zostałem inżynierem. Miałem studiować w ówczesnym Instytucie Kultury Fizycznej w Szczecinie, ale przez poważną kontuzję kolana nie mogłem przystąpić do egzaminu wstępnego. Prosiłem dziekana o przesunięcie daty egzaminu, ale nie było takiej możliwości. - Wracając z instytutu trafiłem do budynku politechniki. Miałem dobre świadectwo maturalne, więc złożyłem podanie w konkursie świadectw. Przyjęli mnie. Pomyślałem, że przebimbam pierwszy rok, a potem pójdę na IKF, ale szło mi całkiem dobrze. Połowa ludzi odpadła, a ja zdawałem kolejne egzaminy. I tak zostałem. Zrobiłem nawet drugi kierunek. No proszę, prymus! - Nie, zwyczajnie uciekałem przed wojskiem. Poszedłem na drugi kierunek, żeby jak najdłużej studiować. Kiedy pojawił się pomysł przebranżowienia na tancerza erotycznego? - Najpierw było reality show "Amazonki", które wygrałem. Następnie przeniosłem się do Warszawy. Pracowałem jako fotomodel, potem ktoś mi zaproponował, żeby stworzyć grupę wzorem amerykańskich chippendales. Najpierw się z tego śmiałem, bo bieganie w stringach mnie nie bawiło, ale po obejrzeniu kilku filmików zrozumiałem, że tancerze erotyczni mają zarąbiste życie i postanowiliśmy spróbować. Założyliśmy BadBoys i zaczęliśmy tańczyć. I tak już trwamy w tym 12 lat, i jesteśmy najlepsi. Widać jest na to zapotrzebowanie. Walka z Robertem Burneiką wpływa na wzrost zainteresowania waszą grupą? - Nasza grupa ma bardzo mocną pozycję i napięty grafik. Pokazów cały czas mamy bardzo dużo. Może się to zmieni i zainteresowanie jeszcze wzrośnie, jak wygram walkę. Skąd nazwa BadBoys? - Większość z nas trenuje sztuki walki, sporo chłopaków z grupy nadawałaby się do walki w klatce. Wielu z nich nie chce tego robić, bo nie ma sobie nic do udowodnienia. Trenują dla przyjemności. Nie chcą brać udziału w zawodach, bo w sportach walki łatwo o kontuzje, a te eliminują tancerzy z pokazów. Przepadają pieniądze i dobre imprezy. W moim przypadku sytuacja jest inna, bo dostałem szczególną propozycję. Takich się nie odrzuca. Wspomniał pan o kontuzjach. Nie boi się pan, że walka z "Hardkorowym Koksem" zakończy się urazem, który wyłączy pana z obiegu na dłuższy czas? - W ogóle nie biorę takiego rozwiązania pod uwagę. Rodzina bardzo się o mnie martwiła, kiedy dowiedziała się, że będę walczył. Jak opowiedziałem mamie o przygotowaniach, to powiedziała, że ta walka skończy się szybko i Robert bardzo się zdziwi. Bardziej niż o walkę obawiam się o przygotowania, bo one są bardzo ciężkie i już raz odnowiła mi się stara kontuzja, jednak ją zaleczyłem. Mocno pana poobijali sparingpartnerzy? - Oj tak! Miałem przestawioną szczękę, przez dwa dni nie mogłem gryźć jedną stroną, bałem się, że to będzie coś poważniejszego. Miałem też podbite oczy, przestawiony nos, wybite kciuki. Wiele razy brakowało mi tlenu. Wstawałem i trenowałem dalej, chociaż prawie urywał mi się film. Czyli potraktowali pana poważnie? - Tak, chociaż na początku nie mogłem tego zrozumieć. Trener chciał zobaczyć, ile wytrzymam, sprawdzić, jaki mam próg odporności na ból. Jak sparowałem zaraz po przyjeździe z Warszawy, to często mówiłem, że nie mam już siły, a trener dawał mi kolejnego zawodnika. Okładali mnie totalnie, chciałem wyjść z sali, ale nie było takiej opcji. Dostałem raz, drugi w mordę, padłem... Nie mogłem wstać, to ktoś podszedł, złapał mnie i rzucił. Zastanawiałem się, czy te przygotowania mają sens. I co? Miały? - Oczywiście! Dzięki temu wiem, że będę gotowy w stu procentach na walkę z Robertem. Zawsze w sportach walki można zaskoczyć przeciwnika, ale jestem przygotowany na wiele rozwiązań, jakie może zastosować Burneika. Przeanalizowałem jego walkę z Najmanem. Czuję się pewnie. Nie mogę się doczekać 27 kwietnia. Zapraszam wszystkich szyderców do obejrzenia walki. Zobaczą, co tak naprawdę potrafię! Imprezy z pięknymi kobietami, taniec, sporty walki. Robi pan coś jeszcze ciekawego w życiu? - Tak, jestem instruktorem kulturystyki, skończyłem też kurs tatuowania , kurs masażysty itp. Lubię się rozwijać, dla swojej przyszłej żony chcę umieć jak najwięcej. Korzystając z okazji, gorąco pozdrawiam wszystkie kobiety i zapraszam na moją walkę 27 kwietnia w Katowicach, i na występy BadBoys! Rozmawiał: Dariusz Jaroń Wywiad autoryzowany