Powtórzył pan sukces z 2009 roku z Gruzji. Który turniej był trudniejszy? Tomasz Kowalski: - Do Tbilisi jechałem jako zaledwie 21-letni debiutant w imprezie tej rangi, który do niedawna walczył z juniorami. Nikt na mnie nie stawiał, mało kto mnie znał. Ale trzeba pamiętać, że tamte zawody odbyły się niespełna rok po igrzyskach w Pekinie, więc nie było wszystkich najlepszych. Co innego dzisiaj w Czelabińsku, trzy miesiące przed olimpiadą. Do Rosji przyjechała cała kontynentalna czołówka? - Tak, jedynie poza reprezentantem gospodarzy Musą Moguszkowem. Ale gospodarze mieli też Alima Gadanowa, z którym spotkałem się w finale. Przegrałem z nim czwarty raz z rzędu w ostatnim czasie, ale naprawdę biłem się bardzo dobrze i niewiele zabrakło do zwycięstwa. Najtrudniejsza z pięciu walk? - Wszystkie kosztowały mnie sporo sił. Walka z Gadanowem zakończyła się w dogrywce, a wcześniej dodatkowy czas potrzebny był w konfrontacji z Białorusinem Szerszanem. Kiedy triumfowałem przez ippon, to w końcówkach pojedynków, więc nie ma mowy o jakichś spacerkach. Kondycyjnie wytrzymałem bardzo dobrze. Niebawem igrzyska w Londynie... - Jestem mocno podbudowany sukcesem w Czelabińsku. ME traktowałem jako generalny sprawdzian i... udało się. Pokazałem, że potrafię rywalizować z czołówką, choć wiem, że nie ustrzegłem się błędów. Muszę je wyeliminować marząc o super występie olimpijskim. Rozmawiał: Radosław Gielo