Najbliżsi mówią, że na początku trochę zlekceważył chorobę. Gdy kaszlał, myślał, że to może angina albo grypa. Jak to on, rozmawiał i pocieszał przyjaciela, który właśnie trafił do szpitala w Senegalu z objawami koronawirusa. "Bo zawsze dla każdego znajdował dobre słowo" - pisze dziennik "La Provence". W ubiegłym tygodniu poczuł się gorzej. Trafił do szpitala chorób zakaźnych w Dakarze. Od soboty przebywał na oddziale intensywnej terapii. Był podłączony pod respirator. Koledzy organizowali mu transport do Francji, jego drugiej ojczyzny. Na lotnisku czekał gotowy do odlotu prywatny samolot z niezbędnym sprzętem medycznym. Miał polecieć do Nicei.... Pape Diouf nie zdążył jeszcze raz zobaczyć Francji. Zmarł późnym wieczorem we wtorek w Dakarze. Agent piłkarski, któremu zawodnicy ufali bez umowy Bez ani słowa przesady to była wyjątkowa postać w świecie futbolu o wielkiej osobowości, twardym charakterze, niebanalnym życiorysie. Urodził się w Czadzie, gdzie wywędrowała jego rodzina. Wrócił wraz z nią do Dakaru. Najpierw wychowywał go wujek - w tradycji afrykańskiej. Potem jednak trafił do dobrej katolickiej szkoły. Zawsze szedł w poprzek. Senegal to kraj w którym większość stanowią muzułmanie. Do Francji wyjechał, a właściwie wypłynął na statku, w wieku 19 lat. Zszedł na brzeg w Marsylii. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Mimo że w Avignonie miał wstąpić do jednostki wojskowej, by zostać - tak jak jego ojciec - wojskowym, osiadł na stałe w drugim co do wielkości mieście Francji. Zamiast strzelać z karabinu wolał czytać książki, pisać. Studiował, pracował na poczcie, a potem trafił do redakcji komunistycznej gazety "La Marseillaise". Swój pierwszy artykuł napisał o meczu koszykarek, na stałe przygotowywał kolumnę z wynikami z weekendu. W latach 90. XX wieku redagował magazyn "Sport", który miał się stać konkurencją dla "L’Equipe", ale szybko się zamknął. Wtedy skorzystał ze znajomości ze świata sportu. Znał wiele osób związanych z Olympique Marsylia. Zaprzyjaźnił się szczególnie z Jose-Antoine Bellem, kameruńskim bramkarzem OM, reprezentantem kraju. Został jego menedżerem. To był początek nowej życiowej drogi. Jako agent piłkarski Diouf miał przez lata pod swoją opieką dziesiątki zawodników od tych najbardziej znanych do przeciętnych. Przeważali gracze z Afryki albo afrykańskim rodowodem - Bell, późniejszy mistrz świata i Europy Marcel Desailly, Basile Boli, Marc-Vivien Foé, Didier Drogba, William Gallas, Samir Nasri. Byli też zawodnicy "biali", m.in. bramkarz Olympique Lyon, siedmiokrotny mistrz Francji, Grégory Coupet. Czym zasłynął jako menedżer? "L’Equipe" pisze, że kiedy dogadał się z zawodnikiem, nie potrzebował umowy na piśmie. Wystarczyło spojrzenie w oczy i głęboki uścisk dłoni. On wiedział komu zaufać, jego klienci wiedzieli, że mogą mu zaufać. Kiedy juniorzy OM remisują z gwiazdami PSG Czarnoskóry agent piłkarski to już był wyłom w strukturach europejskiego futbolu, ale Pape Diouf poszedł dalej. Tyle się dziś mówi i pisze w Europie o integracji, parytetach, a do teraz to właśnie tylko on był jedynym pochodzącym z Afryki prezesem wielkiego europejskiego klubu. - Jestem jedynym czarnym prezydentem klubu w Europie. To bolesna obserwacja europejskiego społeczeństwa, ale przede wszystkim francuskiego, które wyklucza mniejszości etniczne - skarżył się w magazynie "Jeune Afrique". Na czele Olympique Marsylia stał w latach 2004-2009. Pod jego rządami klub nie wywalczył trofeum, ale dwa razy wtedy w finale Pucharu Francji, raz w finale Pucharu UEFA, trzykrotnie występował w Lidze Mistrzów. Diouf nie był w stanie więcej zdziałać. Miał ograniczone możliwości. Z góry założył sobie, że nie będzie prosił o dodatkowe pieniądze właściciela klub Roberta Louisa-Dreyfus’a. Wydawał tyle, ile miał do dyspozycji. Do klubu sprowadził m.in. Ribery’ego, Mathieu Valbuenę, Dijbrila Cisse. Przez dwa sezony utrzymał w kadrze Fabiena Bartheza. Do historii jego rządów przeszło wydarzenie z 2006 roku. Przed meczem z Paris Saint-Germain na Parc des Princes uznał, że gospodarze przeznaczyli zbyt mało miejsc dla kibiców Marsylii i nie gwarantują im wystarczającego bezpieczeństwa. Protestując przeciw takiemu postępowaniu do Paryża na mecz sezonu wysłał drużynę juniorów. Spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. Młodzi piłkarze Marsylii zostali uznani za bohaterów miasta, a Pape Diouf zasłużył na dozgonną wdzięczność kibiców klubu ze Stade Velodrome. Mimo że opuścił Marsylię w milczeniu i bez kwiatów, na podziękowanie do śmierci czuł się z nią związany. Miał wykupiony karnet. Kiedy tylko wracał do Francji chodził na mecze OM. W 2014 roku wystartował w wyborach na mera miasta. Był niezależnym kandydatem. Uwielbienie kibiców nie wystarczyło. Otrzymał 6 procent głosów. "Nasz Pape nie żyje" - żegna byłego prezesa Olympique Marsylia dziennik "L’Equipe". "Jestem głęboko poruszony wiadomością o stracie Pape Dioufa" - napisał w mediach społecznościowych Franck Ribéry, były piłkarz OM. "Pape był moim Aniołem Stróżem i serdecznym przyjacielem. Będzie mi brakowało jego wyjątkowego głosu" - to słowa Basile Boli’ego, autora zwycięskiej bramki dla OM w finale Ligi Mistrzów z 1993 roku. Po śmierci Pape Dioufa płacze Marsylia, Senegal i cała piłkarska Francja. Olgierd Kwiatkowski