Jakie są pańskie pierwsze wrażenie z Tuluzy? Dominik Furman: Wyłącznie pozytywne. Ośrodek treningowy jest świetny, z czterema boiskami dobrej jakości. Praktycznie tuż obok znajduje się stadion, który jest nieco starszy. Obecnie trwa jego przebudowa, ponieważ będzie jedną z aren Euro 2016. Po zakończeniu prac budowlanych, na pewno będzie równie ładny jak obiekt Legii. Położony jest nieco na uboczu. W okolicy nie ma żadnych autostrad czy ruchliwych ulic. Cisza i spokój. Do tego 10 stopni na plusie, więc idealne warunki do treningów. Zauważył pan już jakieś różnice w metodach szkoleniowych w porównaniu do Polski? - Jest zdecydowanie za wcześnie na takie wnioski. Mam za sobą zaledwie trzy treningi, ale dopiero w poniedziałek ćwiczyłem z zespołem. Do tego w zajęciach wzięli udział zawodnicy, którzy nie wystąpili w niedzielnym meczu z AS Monaco i gracze trzecioligowych rezerw. Dlatego muszę wstrzymać się z ewentualnymi porównaniami. Niedzielne spotkanie oglądał pan z trybun. Czy kibice przywitali pana w jakiś sposób? - Przed spotkaniem wyszedłem na środek boiska i zostałem oficjalnie przedstawiony. Powiedziałem po francusku "Dzień dobry Tuluzo", co spotkało się z brawami. Wszystko trwało niewiele ponad minutę, ale było bardzo miłe. Sam mecz miał dziwne oblicze, ponieważ do przerwy mogliśmy prowadzić 3-0, ale ostatecznie przegraliśmy 0-2. Ozdobą spotkania był piękny gol Lucasa Ocamposa. Wiadomo, że Monaco jest wiceliderem i ma ogromny budżet, ale według mnie niedzielna potyczka była na remis. Rozmawiał pan z trenerem o swojej roli w zespole? - Wszystko zależy ode mnie, choć moja nowa drużyna preferuje inne ustawienie niż Legia. FC Toulouse gra systemem 3-5-2, z jednym ofensywnym pomocnikiem i dwoma defensywnymi. Zakładam, że - podobnie jak w Legii - będę grał jako ten ofensywny. Grzegorz Krychowiak z Reims powiedział, że FC Toulouse często występuje też w ustawieniu z czterema środkowymi pomocnikami. Według niego to stwarza panu dużą szansę na grę w podstawowym składzie. - Dokładnie. Doskonale zdaję sobie sprawę, że teraz wszystko zależy ode mnie. Pierwsze koty, za płoty, więc jestem dobrej myśli. A jak porozumiewa się pan z kolegami z drużyny? - Próbuję dogadywać się po angielsku. Mimo że tym językiem nie władam biegle, to koledzy mnie rozumieją. Widzą, że w klubie wszystko jest dla mnie nowe i próbują pomagać. Klepią po plecach i uśmiechają się. Panuje rodzinna atmosfera. Wyjeżdżając z Warszawy miał pan za sobą tylko jeden trening z Legią po przerwie zimowej. Natomiast liga francuska wznowiła rozgrywki na początku stycznia. Ile czasu pan potrzebuje, aby fizycznie nadrobić zaległości? - To trudno ocenić. Nie wyznaczam sobie określonej daty, po której załamię się, jeśli nie zadebiutuję w pierwszym zespole. Wszystko wyjdzie w praniu. Wierzę, że ciężka praca zostanie doceniona i niedługo będę grał w nowym klubie. Jestem pełen optymizmu. Oglądał pan dwa ostatnie mecze reprezentacji Polski. Nie żałuje pan, że wyjechał do Tuluzy zamiast do Abu Zabi, aby zaprezentować się selekcjonerowi Adamowi Nawałce? - Rozmawiałem z trenerem Nawałką przez telefon. Powiedział mi, że będzie mnie obserwował i jeśli będę dobrze prezentował się we Francji, to na pewno dostanę swoją szansę w kadrze. Dlatego ode mnie zależy, kiedy znajdę się w reprezentacji. Jednak teraz najważniejsza jest praca w klubie i na tym muszę się skupić. A czy żałuję? W Tuluzie chcieli mnie od razu i nie zamierzali czekać. Zależało im na tym transferze. Woleli, bym nie jechał na zgrupowanie kadry, co oznacza, że w klubie mają wobec mnie poważne plany. Rozmawiał: Marcin Cholewiński