"Biało-Czerwoni" zagrają z Bośnią i Hercegowiną w ramach rozgrywek Ligi Narodów trzy dni po zremisowanym bezbramkowo meczu z Włochami (0-0). Jak podkreślił Tomaszewski, starcie z czołowym europejskim zespołem nie dało odpowiedzi na pytanie o obecne możliwości reprezentacji, która - na co zwrócił uwagę medalista olimpijski - składa się z bardzo utalentowanego pokolenia piłkarzy. "Graczy o takim potencjale nie miał nawet Kazimierz Górski, a po meczu z Włochami wciąż nie wiem za wiele o zespole, który po dwóch latach pracy trenera Jerzego Brzęczka i 20 spotkaniach pod jego wodzą cały czas jest w budowie i stał się polem różnego rodzaju eksperymentów. Nie podzielam zachwytów nad wywalczonym punktem, a już w ogóle nie zgadzam się z opiniami samych piłkarzy i sztabu, że nie przynieśli wstydu. Przecież nie o to w futbolu chodzi, bo gra się po to, żeby wygrać. Tego wymagam zawsze. Tymczasem Włosi nie zwyciężyli w Gdańsku jedynie dlatego, że murawa była kartofliskiem a nie boiskiem" - powiedział PAP 63-krotny reprezentant kraju. Wskazał, że w drugiej w tym roku konfrontacji z mocnym rywalem, podobnie jak w starciu z Holendrami, Polacy ograniczali się jedynie do bronienia dostępu do własnej bramki i w jego opinii nie było widać dążenia do zdobycia trzech punktów. "Staram się patrzeć szerzej i dalej, bo mam wrażenie, że cały czas żyjemy awansem do mistrzostw Europy, a nie samymi finałami tej imprezy. Tam czekają nas bowiem pojedynki z ekipami z poziomu Włoch i Holandii. Dlatego z oceną i końcowymi wnioskami poczekam do dwóch ostatnich meczów w LN z tymi drużynami. Wtedy przekonamy się, czy tej kadrze bliżej jest do Bolonii, gdzie według mnie Polacy rozegrali najlepszy mecz za kadencji Brzęczka, czy też do Amsterdamu, gdzie Holendrzy nas ośmieszyli" - tłumaczył uczestnik finałów MŚ w RFN (1974) i Argentynie (1978).