Łatwo szufladkujemy Liechtenstein jako piłkarski kraj trzeciego świata. Pełna egzotyka, bankierzy i piekarze w wolnej chwili kopią się po czołach biegając za piłką po pracy. W przypadku FC Vaduz ta stereotypowa łatka się nie sprawdza. Zespół wywalczył awans do ekstraklasy Szwajcarii, a ta bije nasze rozgrywki na głowę, równie blado co liga w porównaniu ze Szwajcarią wypada też nasza reprezentacja. Wróćmy do FC Vaduz. Widzimy Liechtenstein, myślimy "ogórki". Tymczasem, gdyby o wyniku decydowały wyłącznie pieniądze, Ruch pożegnałby się z pucharami. Kadra FC Vaduz, beniaminka szwajcarskiej ekstraklasy, według wyliczeń serwisu Transfermarkt, jest o 1,6 mln euro droższa od trzeciej siły polskiej piłki minionych rozgrywek (7,98 mln euro - Ruch 6,38 mln euro). Jeśli to są "ogórki", to kim my jesteśmy? Pogromca Zawiszy bije mistrza Polski Dziwi kogoś porażka Zawiszy Bydgoszcz z SV Zulte Waregem? Niepotrzebnie. Wicemistrzowie Belgii z 2013 roku mają skład wyceniany na 23,43 mln euro, czyli więcej niż Lech Poznań (17,05 mln euro) czy Legia Warszawa (21,50 mln euro), nie wspominając o Zawiszy (8,9 mln euro). Grają w mocniejszej lidze, mają niezły skład, gdyby przenieść ich do T-Mobile Ekstraklasy pewnie wzięliby ją w cuglach. Wywołaliśmy do tablicy możnych krajowej kopanej. Legia i Lech to jedyne zespoły, które miały obowiązek awansować do kolejnej rundy kwalifikacji europejskich pucharów i zrobiły swoje. A że po drodze zaliczyły po wpadce z St. Patrick's Dublin (kadra za 2,38 mln euro) i Nomme Kalju Tallin (4,03 mln euro)? Trudno, grunt, że grają dalej, co tydzień temu wcale takie pewne nie było. Czasem żal mi naszych piłkarzy. To nie ich wina, że ktoś ubzdurał sobie, że trzeba im płacić ogromne pieniądze (Wisła Kraków na pensje wydaje 147 procent budżetu, poziom optymalny to 60 procent), a potem wymagać niemożliwego, czyli dobrej gry na europejskim poziomie, awansów do fazy grupowej Ligi Mistrzów i Ligi Europejskiej. Wymagają prezesi i kibice, dziennikarze pompują balonik, aż płuca bolą, a potem następuje bolesny upadek. I mało kto chce zrozumieć, że upadek był nieunikniony. "Jesteśmy przebrani za piłkarzy" Bardzo celny komentarz w "Przeglądzie Sportowym" opublikował przed paroma dniami Jerzy Dudek. "My nie jesteśmy prawdziwymi piłkarzami. Jesteśmy za nich przebrani. (...) Polska piłka potrzebuje rewolucji i zmiany myślenia" - zaapelował były bramkarz Feyenoordu Rotterdam, Liverpoolu i Realu Madryt. Trudno nie przyznać mu racji. Mamy efektownie opakowany produkt w postaci T-Mobile Ekstraklasy, mamy nowoczesne stadiony, wygodne krzesełka, ładne studia telewizyjne, wysoki poziom transmisji, itd. Mamy, wreszcie, emocje, bo koszula zawsze jest bliższa ciału i to nic dziwnego, że przeżywamy krajowe rozgrywki. Nie mamy tylko jednego - poziomu, pozwalającego na coś więcej, niż okazyjne rywalizowanie na równych zasadach z profesjonalistami. Dlatego skończmy z tym wywyższaniem się i zejdźmy na ziemię. Sami jesteśmy z piłkarskiego Liechtensteinu. Na razie stać nas na dobrą grę z półamatorami, bo sami na takim etapie jesteśmy, nie licząc kilku (kilkunastu) bardzo dobrych piłkarzy o innym poziomie mentalności i wyszkolenia, którzy z powodzeniem radzą sobie w profesjonalnych zagranicznych ligach, jak Robert Lewandowski, Wojciech Szczęsny, Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski czy Artur Boruc. Oni potwierdzili swoją wartość, niech zarabiają odpowiednie pieniądze w zdrowo funkcjonujących klubach i ligach, gdzie pensje piłkarzy nie zżerają klubowego budżetu, praktycznie uniemożliwiając mu rozwój. Zmieńmy, za radą Dudka, sposób myślenia. Przyznajmy, że jesteśmy na początku drogi i zacznijmy budowę poważnej piłki z głową, czyli od fundamentów. Pompujmy pieniądze w piłkarskie akademie, w system szkolenia młodzieży, a nie w kuriozalne kontrakty piłkarzy. Niech ligowcy zarabiają po 5-10 tysięcy złotych. Chcą więcej? Droga wolna, niech udowodnią swoją wartość na boisku i zapracują na wysokie kontrakty wśród zawodowców. Autor: Dariusz Jaroń