"Nie zdobyłem wprawdzie trzynastego tytułu, ale zawody stały na wysokim poziomie i nareszcie była jakaś rywalizacja. Najważniejsze jednak, że uzyskałem najlepszy w tym roku wynik i to sprawiło, że całkiem inaczej patrzę teraz na wyjazd do Hiszpanii" - powiedział mistrz olimpijski z Sydney (2000). Na stadionie Sprintu w Bielsku-Białej pokonany został przez Wojciecha Kondratowicza, ale Ziółkowski nie uważa go za głównego rywala w rywalizacji w stolicy Katalonii. "Nie patrzę na to w tych kategoriach. Wojtek pokazał, że potrafi daleko rzucić i ma szanse by zaistnieć, ale musi to powtórzyć w Barcelonie. Jestem pewny, że czeka nas bardzo ciekawy konkurs i mam nadzieję, że przyniesie nam dwa medale" - dodał mistrz świata z Edmonton (2001). Optymizm nie opuszcza poznaniaka, mimo że mistrzostwa Europy nigdy nie były dla niego szczęśliwe. Ani razu nie udało mu się wrócić do kraju z medalem. "Nadszedł czas, by w końcu wyszło. Na treningach wprawdzie jeszcze nie wszystko jest tak, jakbym chciał, ale nastąpił pewien regres na świecie i dziś wyniki nie są rewelacyjne. Dlatego nie martwię się tym, że też słabiej rzucam. W końcu nie należę już do najmłodszych zawodników" - zaznaczył. Przygotowania do tego sezonu, podobnie jak do poprzedniego, nie należały do zbyt absorbujących. "Dopiero w przyszłym roku czekają mnie bardziej intensywne treningi. Jestem już stary i nie mogę sobie pozwolić na to, by ciągle ćwiczyć z maksymalnymi obciążeniami. Mimo wszystko uważam, że do tego sezonu jestem dobrze przygotowany, tylko miałem pecha. Na samym początku dostałem wirusowego, ropnego zapalenia spojówek. Nic nie widziałem i musiałem przez dziesięć dni przyjmować antybiotyk. Potem zanim znowu wszedłem w cały cykl, wyszło jak wyszło" - wyjaśnił. Ziółkowski liczy nie tylko na swój sukces, ale także całej ekipy. "Mistrzostwa Europy to łatwiejsza impreza od mistrzostw świata. Łatwiej jest walczyć o podium, szczególnie w biegach i skokach. Nie zawsze też tabela, którą statystycy przygotowują przed zawodami, odzwierciedla potem ich przebieg. Na pewno potrzeba dużo szczęścia. W stolicy Niemiec tego nam nie zabrakło. Tam wszyscy wznieśli się na wyżyny. Czy teraz też będzie nam sprzyjał los? Mam nadzieję, że tak" - powiedział podopieczny Krzysztofa Kaliszewskiego.