Wyprawa na Europamarathon zawierała wiele śmiesznych przygód. Najpierw zapomniałem odżywki żelowej, którą miałem zabrać na trasę. Została sobie w zamrażarce, gdzie ją włożyłem w wiadomym celu. Miała zapewniać zastrzyk energii, a razem z nim komfort psychiczny. Przedstartowy stres dał się we znaki również naszej teamowej rolkarce Agnieszce Miśkowiec, która z samochodu nie zabrała chipa i ochraniaczy. Powrót po nie oznaczał konieczność biegu pod górkę (wspaniała, choć nieco wymuszona rozgrzewka), by zdążyć na start rolkarzy (ruszali kwadrans wcześniej, niż biegacze). Dzisiaj śmiech wywołuje również sytuacja, która nas w niedzielę zdenerwowała. Nasz najlepszy biegacz maratoński - Robert Borkowski na rozwidleniu zabrał się w prawo ze średniodystansowcami (na 10 km), zamiast pobiec w lewo z maratończykami. W efekcie metę osiągnął znacznie wcześniej, już po przebiegnięciu 14 km i pomyłki nie dało się już naprawić. Szkoda, bo gdyby utrzymał rytm biegu, mielibyśmy świetny czas na poziomie 3 godziny i 10 minut. Najważniejsze, że Robert nie zniechęcił się. Obiecał się zrehabilitować już za tydzień na Półmaratonie Jurajskim, a za rok na Europamarathonie. Kilka śmiesznych zdarzeń wiązało się z różnicami kulturowo-językowymi. W pewnym momencie mijałem dwie puszyste niemieckie rolkarki (znalazły skuteczną metodę odchudzania, trasa zawierała kilka podbiegów wymagających spalenia wielu kalorii). Stojąca na trasie 60-latka krzyknęła do nich: "Zupa! Zupa!" Godzina była wczesnopopołudniowa, więc uznałem, że to pewnie mama albo ciocia woła je na obiad. Na właściwy trop wpadłem dopiero wtedy, gdy niemieccy kibice również mnie chcieli ugościć ową "zupą". Okazało się rzecz jasna, że to nie żadne pierwsze danie obiadu, tylko silnie zredukowane "Super!" Spontaniczne reakcje kibiców spotkać można było nie tylko po niemieckiej stronie. Po polskiej, gdzie maratończycy pokonują około ośmiu kilometrów, zauważyłem również ciekawe sceny. Panowie w barze przy ul. Łużyckiej przez megafon zagrzewali nas do walki na trasie, a nawet podchodzili z dwoma kuflami zimnego piwa, które na tym upale było wyjątkowo kuszące. Konsumpcja mogła oznaczać jednak nie tylko ochłodę, ale też wzrost ciśnienia krwi, a to już efekt niepożądany na trasie maratonu. Europamarathon ma kilka niedociągnięć (poza oznaczeniami trasy numery startowe pod wpływem wody rozlatują się, a przecież prawie każdy schładzał się wodą; na starcie było mało toalet) ogólnie jednak to wspaniała impreza w ciekawych i nawet dla najbardziej wytrawnych maratończyków mało rozpoznane miejsce. Za rok nie zabraknie na nim również INTERIA.PL Runners Teamu! Do startu w imprezie zachęcamy też inne ekipy, jak również indywidualnych biegaczy.