O ile w tej konkurencji mężczyźni osiągają niezłe rezultaty, o tyle sytuacja u tyczkarek nie przedstawia się najlepiej. Poza prawie 33-letnią Rogowską nie ma w Polsce zawodniczki prezentującej przyzwoity poziom. Srebrna medalistka HMP Aleksandra Wiśnik (OSOT Szczecin) skoczyła w Sopocie 4,10, a brązowa Olga Frąckowiak (AZS AWFiS Gdańsk) - 3,90. - Sytuacja w damskiej tyczce nie jest zła, a beznadziejna. To obraz nędzy i rozpaczy. Bardzo nad tym ubolewam, bo kiedyś byliśmy w tej specjalności potęgą, a ja miałem w tym spory udział. Mówiono nawet o polskiej szkole tyczki. Obecnie szkoła może pozostała, ale nie ma ani uczniów, ani wyników. Jedna Rogowska, która jest w stanie zostać niebawem nawet halową mistrzynią świata, wiosny nie czyni. Pocieszam się, że kiedyś męska tyczka była w fatalnym stanie, ale się odrodziła i teraz naprawdę nie musimy się jej wstydzić - zauważył. Szymczak przypomina, że klasowych tyczkarek w Polsce nigdy nie brakowało. - Zawodniczek skaczących ponad cztery metry mieliśmy na pęczki. Forpocztę stanowiły Rogowska i Monika Pyrek, a następnie można wymienić Joannę Piwowarską, Różę Kasprzak i Annę Wielgus. Nieźle rokowały Karmen Bunikowska, Anna Olko i Olga Frąckowiak. Jeśli obecnie dla dziewczyn cztery mety jest nieosiągalną granicą, to szybko się zniechęcają i przestają trenować - skomentował. Wychowawca wielu znanych tyczkarek uważa, że regres tej konkurencji wśród pań związany jest z niewłaściwym szkoleniem. - Z zawodniczek, które ze swoimi rekordami życiowymi znajdują się w dziesiątce najlepszych wyników w Polsce, prowadziłem osiem. Wskutek różnych perturbacji niemalże wycofałem się z zawodu. W kraju nie wszędzie jestem mile widziany i akceptowany. Teraz szkolenie znajduje się głównie w gestii młodych ludzi. A jak oni trenują, najlepiej pokazują rezultaty - ocenił. Gdańszczanin przekonuje, że po zakończeniu kariery przez Annę Rogowską polska tyczka nie doczeka się szybko jej następczyni. - Tyczka jest najbardziej złożoną i zdecydowanie najtrudniejszą pod względem technicznym lekkoatletyczną konkurencją, gdzie sam talent i predyspozycje nic nie znaczą. Są wyjątkowe osoby, które bez treningu mogą przebiec 100 metrów poniżej 11 sekund, nawet w 10,8. Natomiast nikt "z ulicy" nie jest w stanie skoczyć o tyczce czterech metrów. Doprowadzenie zawodnika do przyzwoitego wyniku zajmuje około 6-8 lat - zapewnił. Nawet jednak praca przez taki okres, według niego, nie daje gwarancji uzyskania odpowiednich rezultatów. - Doprowadzić dziewczyny do pułapu 3,60 nie jest przesadną filozofią. Sztuką jest wiedzieć, co trzeba dalej robić. Nasza praca polega na znalezieniu kandydatek z predyspozycjami do tyczki, a następnie ich wyszkolenie. W tej konkurencji liczy się jednak nie tylko szybkość, dynamika i siła. Ważne są również takie elementy, jak gimnastyka i akrobatyka. Tyczkarze nie mogą ponadto mieć lęku wysokości - wyliczył. 66-letni trener rozważa jednak powrót na dobre do pracy szkoleniowej od podstaw. - W każdej chwili mogę wyjechać za granicę, ale zastanawiam się, czy znowu nie podjąć rękawicy i nie zacząć w kraju jeszcze raz wszystkiego od początku. Rozum mówi "nie", ale serce mu się przeciwstawia i ciągnie do trenerki - podsumował Szymczak.