Jak został pan wybrany na posła, zapowiadał, że nie rezygnuje z walki o wyjazd na igrzyska w Rio de Janeiro. Udaje się panu normalnie trenować? Szymon Ziółkowski: Nie jest to łatwe. Staram się jak mogę godzić treningi z obowiązkami parlamentarzysty, ale zajęć jest bardzo dużo. Nie trenuję już jak kiedyś, ale bardzo chciałbym jeszcze powalczyć o igrzyska w Rio de Janeiro i nie odpuszczam. Najczęściej trzy dni w tygodniu jestem w Warszawie, gdzie też staram się ćwiczyć. To chyba tym bardziej trudne, że został pan bez trenera... - To prawda, ale trener Grzegorz Nowak dostał bardzo dobrą propozycję z Chin. Zapytał mnie o zdanie, powiedziałem, że powinien przyjąć ofertę. W Polsce niewiele mogłem mu zaoferować ja, podobnie związek. Poza tym jestem na tyle doświadczonym zawodnikiem, że potrafię poradzić sobie sam. Ile jest pan teraz w stanie rzucić młotem? - Na treningach młot lata na ok. 70 metrów. Minimum na igrzyska wynosi 77. I dużo, i mało. Nie umiem teraz powiedzieć, czy będę w stanie tyle osiągnąć, ale moim marzeniem było zakończyć karierę występem w Rio de Janeiro, dlatego tak łatwo nie odpuszczę. W 2016 roku są też w lipcu mistrzostwa Europy w Amsterdamie. Planuje pan wystartować? - Trzeba sobie jasno postawić priorytety. To nie jest wyłącznie moje "chcę lub nie chcę". Po pierwsze trzeba się tam zakwalifikować. Po drugie przemyśleć, na czym bardziej mi zależy - na igrzyskach czy na ME. Na razie nie wiem też, kiedy rozpocznę sezon. Jeśli będę widział, że jako tako radzę sobie w kole, to może nawet w maju. Ale może być tak, że na rzutni pojawię się dopiero w czerwcu czy nawet w lipcu. Ale rok 2016 jest definitywnie pana ostatnim w sportowej karierze? - Tak, zdecydowanie tak. Bez względu na to, co się wydarzy. Chciałbym zorganizować jakieś oficjalne pożegnanie w Poznaniu. Konkretów jednak jeszcze żadnych nie ma. W lekkoatletyce ostatnio skandal goni skandal. Głośno jest zwłaszcza o dopingu, a z powodu stosowania meldonium zawieszonych jest już ponad 100 zawodników. Zna pan ten specyfik? - Miałem z nim styczność jak trenerem naszej grupy został Białorusin Piotr Zajcew. To było dawno, w 2004 roku, kiedy ten lek był jeszcze dozwolony. Zresztą ja go wziąłem raz i bardzo źle się po nim czułem. Nam zostało wówczas wytłumaczone, że jest to lek, który wspomaga pracę mięśnia sercowego i absorpcję innych środków, które z tym lekiem są jednocześnie podawane. W lekkoatletyce dzieje się jednak wiele złego. Rosja jest zawieszona i na razie nie wiadomo, czy zawodnicy z tego kraju będą mogli wystąpić w igrzyskach. Jakie jest pana zdanie na ten temat? - Rosja to jest stan umysłu i to jest całkowicie inny kraj. My nie jesteśmy w stanie z punktu widzenia Europejczyka, Polaka w stu procentach oceniać tego, co tam się dzieje. Moim zdaniem doping na taką skalę nie dotyczy wyłącznie rosyjskich sportowców. Pod lupę należałoby wziąć wszystkiego kraje byłego ZSRR, a także Chiny czy Kenię. Problem jest znacznie większy niż w tej chwili może nam się wydawać. W walce z dopingiem nie ma gotowych rozwiązań. Muszą one być jednak drastyczne, inaczej tego nigdy się nie wyeliminuje. Po igrzyskach w Rio będą też wybory prezesa Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Nie zastanawiał się pan nad tym, by kandydować? - Nie, nie biorę czegoś takiego pod uwagę. W tej chwili mam naprawdę bardzo dużo zajęć i po prostu nie miałbym na to czasu. To może w organizacjach zagranicznych, jak European Athletics czy Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF)? - W tej chwili o tym nie myślę, Jestem jeszcze czynnym sportowcem, byłem w komisjach zawodniczych i wiem, co się z tym wszystkim wiąże. Nie mówię, że nigdy nie będę chciał działać w tych strukturach, ale obecnie na pewno nie będę się o to ubiegać. Rozmawiała: Marta Pietrewicz