Tuż przed startem mistrzostw świata w Budapeszcie wyszło na jaw, że ojciec słynnych braci - Gjert Ingebrigtsen - będzie w Budapeszcie osobą niemile widzianą. Nie dostał akredytacji od norweskiej federacji, mimo, że był przecież trenerem innego reprezentanta kraju Narve Gilje Nordåsa, również celującego w medal. Miało to się stać na wniosek Jakoba Ingebrigtsena, wielkiej gwiazdy biegów średnich, który w konflikt z ojcem popadł na przełomie 2021 i 2022 roku. Wtedy też oficjalnie podano, że klan się rozpadł, a bracia nie będą już trenować pod okiem ojca, który uczynił z nich sportowców światowej klasy. Dziś już wiadomo, jakimi środkami tego dokonał. Jakob Ingebrigtsen był w Budapeszcie wielkim faworytem w rywalizacji na 1500 m. Znów zdobył jednak "tylko" srebro, na finiszu wyprzedził go bowiem Brytyjczyk Josh Kerr. Bliski tego był również Nordås, podopieczny Gjerta Ingebrigtsena, który od razu ruszył z gratulacjami do złotego medalisty. Jakob odbił sobie to niepowodzenie na 5000 metrów - tam drugi raz z rzędu zdobył złoto. Trzej bracia, trzej świetni biegacze. W tle narastał konflikt z ojcem - ich trenerem Rodzinę Ingebrigtsenów nazywano w sportowym świecie "perfekcyjnym klanem", w którym wszystko było dopracowane do ostatniego szczegółu. Na światowym poziomie rywalizowali trzej bracia z siedmiorga rodzeństwa: 32-letni dziś Henrik, 30-letni Filip i 23-letni Jakob. Dwaj starsi zdobywali medale w mistrzostwach Europy, torowali też drogę na szczyt Jakobowi - najbardziej zdolnemu z tego grona. Już teraz ma w dorobku olimpijskie złoto, cztery medale mistrzostw świata (dwa złote i dwa srebrne) oraz cztery tytuły mistrza Europy na stadionie. Wiele zaś wskazuje, że kolejne zdobycze, w tym i rekordy świata, są tylko kwestią czasu. Za Jakobem Ingebrigtsenem ciągnęła się jednak sprawa konfliktu z ojcem - powody rozstania i wojny, bo przecież Gjert nie został nawet zaproszony na wrześniowy ślub syna, nie były jasne. Sytuację wyklarował list trzech braci, który opublikował norweski dziennik Verdens Gang. Henrik, Filip i Jakob podkreślili, że nie chcieli, aby prywatne szczegóły sytuacji rodzinnej trafiły do mediów. "Tło zostało opisane jako konflikt w rodzinie, tak było przez dwa lata i to się zgadzało. Z szacunku nie chcieliśmy wdawać się w szczegóły, to było bardzo trudne" - napisali bracia. Podkreślali, że sytuacja stała się bardziej napięta latem tego roku, z uwagi na postawę stowarzyszenia lekkoatletycznego, ale także i osobę Nordåsa, również reprezentanta kraju. Dlatego właśnie postanowili w końcu zdradzić przyczyny swojego rozstania z ojcem. "To boli, ponieważ dotyczy osoby, która wiele znaczyła dla nas i naszych karier. Wpływa na bliskie nam osoby. Dotyczy to także osób, które nigdy nie prosiły o wciągnięcie w publiczny konflikt" - podkreślili i wytoczyli grube działa. Przemoc fizyczna, agresja i groźby - tak mieli zostać wychowani przyszli mistrzowie Bracia Ingebrigtsenowie otwarcie zarzucili bowiem swojemu ojcu przemoc i agresję słowną. - W jakiś sposób to zaakceptowaliśmy. Żyliśmy z tym i w dorosłości poszliśmy dalej. Przynajmniej tak nam się wydawało. Z perspektywy czasu zdajemy sobie sprawę, że było to naiwne. Ale dwa lata temu ta sama agresja i kara fizyczna uderzyły ponownie. To była kropla, która sprawiła, że czara goryczy się przelała" - zaznaczyli bracia. Zdawali sobie przy tym sprawę, że tę sytuację powinni zatrzymać dużo wcześniej. "Fakt, że tego nie zrobiliśmy, ciąży na nas. Później stało się jasne, że nie już możliwe kontynuowanie współpracy z nim w roli trenera. Sytuacja, przez którą przeszliśmy w rodzinie, kosztowała nas niezwykle dużo. Presja, którą odczuwaliśmy, była czasami nieludzka. Kończy nam się energia, znika radość z uprawiania sportu - zakończyli. Gjert Ingebrigtsen odrzuca oskarżenia. "To czyni mnie głęboko nieszczęśliwym" Do tego listu, za pośrednictwem swego prawnika, odniósł się sam Gjert Ingebrigtsen, który nie utrzymuje kontaktu z synami. Zaprzeczył, by stosował przemoc wobec swoich dzieci, zaś "Norwegowie widzieli nasze życie na dobre i na złe". - Daleko mi do doskonałości jako ojciec i mąż, ale nie jestem agresywny. To sytuacja tragiczna dla mojej rodziny, bo doszliśmy do punktu, w którym w mediach rozpowszechniamy fałszywe oskarżenia. To czyni mnie głęboko nieszczęśliwym - zaznaczył. I podkreślił, że potrzebna jest próba poradzenia sobie z tym problemem. Ale kto pierwszy wyciągnie rękę - nie wiadomo.