Po byłym szefie szkolenia PZLA Jerzym Skusze Wilczyński jest drugim oficjalnym kandydatem na prezesa PZLA. We wtorek spotkał się w Centrum Olimpijskim im. Jana Pawła II z dziennikarzami. Jak powiedział na wstępie, zazwyczaj wraca się do pierwszej miłości. - A moją była właśnie królowa sportu. Rywalizowałem na średnich dystansach. Na żużlowej bieżni na początku lat siedemdziesiątych, 1000 m pokonałem w 2.30, a 2000 m z przeszkodami w 6 minut. I do dziś biegam, startując w różnych zawodach. Uprawiam sport nie tylko zza biurka. Jak przyznał, PZLA jest obecnie w trudnej sytuacji. - Najgorsza jest finansowa, ale nie tylko. Jest wiele innych nieprawidłowości. Obserwuję podziały, niechęć do wprowadzania zmian. Chciałbym to wszystko wyprostować i przywrócić świetność lekkiej atletyki, wykorzystując swoje wieloletnie doświadczenie zdobyte na różnych szczeblach zarówno działalności społecznej jak i zawodowej. W igrzyskach olimpijskich jest do zdobycia 47 kompletów medali w lekkiej atletyce. - My mamy z Pekinu tylko dwa, stanowczo za mało - uważa Wilczyński. - Trzeba nam odbudować potęgę królowej sportu. Musimy zacząć od klubów, które należy powiązać ściśle z władzami samorządowymi, od obiektów, aby w każdej gminie była przynajmniej czterotorowa bieżnia, od stabilnej płacy dla trenerów, motywującego wynagrodzenia w zależności od wyników oraz systemu kształcenia i doskonalenia zawodowego. Kandydat na prezesa PZLA kadencji 2009-2012 uważa, że należy zerwać z krótkowzrocznością. - Jak rozmawiam z panią Szewińską czy innymi członkami zarządu słyszę, że ich interesuje tylko kadra. To jest błąd w myśleniu. Drogą do sukcesów jest szeroka podstawa piramidy, którą powinien być zainteresowany związek. To PZLA musi nadawać kierunek rozwoju dyscypliny - mówił Wilczyński. Jego zdaniem nowoczesny związek to taki, który jest jednocześnie firmą. - PZLA nie może być tylko konsumentem budżetowych pieniędzy. Musi szukać złotówek w innych źródłach. W obecnym budżecie PZLA jest zaledwie siedem procent środków pozyskanych z rynku. To stanowczo za mało - stwierdził kandydat. Dodał w tym temacie, że zadaniem PZLA jest też "wykreowanie produktu". Uzasadnił, że musi on być atrakcyjny dla widzów, a przede wszystkim dla telewizji, aby dana stacja chciała go kupić. Pochwalił przy tej okazji za wysoki poziom sportowy i organizacyjny mityngi Pedro's Cup oraz Memoriał Janusza Kusocińskiego. - To są już bardzo dobre zawody, ale nie można na nich poprzestać. Trzeba iść dalej, na przykład połączyć siły obu imprez i zmierzać do mityngu Grand Prix IAAF. Należy też dokonać reformy ligi tak, aby stała się atrakcyjnym produktem. Marketing jest moim oczkiem w głowie - uważa Wilczyński. Pytany o miejsce zawodników w strukturach PZLA powiedział, że dla każdej osoby, która chce coś dobrego robić, takowe się znajdzie. - Nie trzeba być w zarządzie, aby działać. Wielka jest rola rady zawodniczej. Zapewniam, że będę się z nią spotykać i współdziałać. Decyzje podejmuję twardo, o czym niektórzy się przekonali, ale zawsze słucham opinii różnych osób i skłaniam się ku najlepszym rozwiązaniom. Wilczyński jest zdania, że prezes PZLA nie powinien być na etacie. - To powinna być funkcja społeczna. Jeśli chodzi o moją osobę, prezesurę pojmuję tak: intensywnie pracować, nie brać za to wynagrodzenia, gdyż mam inne źródła dochodu. Oceniając swoje szanse powiedział, że jest jeszcze za wcześnie, by o tym mówić. - W czterech okręgowych związkach, gdzie odbyły się już zjazdy, w trzech uzyskałem poparcie. Ruszam niebawem w teren i zobaczę, jak jestem tam postrzegany - poinformował kandydat na szefa PZLA. Wyboru prezesa dokona 104 delegatów (z 16 okręgów) na zjazd, który odbędzie się w dniach 10-11 stycznia w Spale.