Mimo upływu kilkunastu godzin, zawodniczki wciąż jeszcze nie wierzą, że... stały na podium. Gdy obudziły się w poniedziałek w hotelowych pokojach, miały wrażenie, że wszystko to, co wydarzyło się na Stadionie Olimpijskim, było snem. - Nie wierzyłam, że jesteśmy w stanie osiągnąć taki rezultat. To jeszcze do nas nie dociera. Już po półfinałach czułyśmy, że rezerwa jest spora, ale że aż taka? To był bieg życia, a także duże wyzwanie, by ten wynik jeszcze poprawić - przyznała najbardziej doświadczona w zespole 29-letnia Korczyńska. Nie tylko medal był dla samych sprinterek zaskoczeniem. Wynikiem 42,68 poprawiły rekord Polski, który wynosił 42,71 i od 17 sierpnia 1985 roku należał do Iwony Pakuły, Ewy Kasprzyk, Ewy Piesiewicz i Elżbiety Tomczak. Daria Korczyńska nie pamięta, kiedy po raz ostatni był tak wyrównany poziom "setki" w kraju. - Od wielu lat w mistrzostwach Polski sprinterki nie prezentowały tak wyrównanej, niezłej formy. Musimy nadal pracować nad indywidualnymi wynikami, bo w ten sposób najłatwiej też poprawić rezultat w sztafecie - dodała zawodniczka Śląska Wrocław, przez swoje koleżanki z zespołu nazywana "mamą" lub "ciocią". - Jesteśmy zgraną ekipą i myślę, że właśnie to zaprocentowało. Jedna drugiej ufa, a to odegrało znaczącą rolę. Właśnie w stolicy Katalonii było widać, że nie bałyśmy się wspólnie biegać i takie nastawienie, przekonanie, przyniosło sukces - zaznaczyła bardzo szczęśliwa Marika Popowicz. Sprinterka SL WKS Zawisza Bydgoszcz uważa, że medal, który zdobyły w Barcelonie, to nie tylko zasługa biegaczek wytypowanych do finałowego biegu przez trenera Tadeusza Osika. - Sztafeta to nie cztery zawodniczki, a sześć. Ćwiczyłyśmy razem z Anią Kiełbasińską z AZS AWF Warszawa i Eweliną Ptak ze Śląska Wrocław. One też należą do naszej paczki. Ten sukces jest tak samo nasz, jak i ich - podkreśliła Popowicz.