W rozmowie lekkoatleta wspomniał o najważniejszych momentach, wydarzeniach. Berlin, rok 2009 i srebrny medal mistrzostw świata. Tęsknię za tym okresem. Może nie za miastem, ale za takimi emocjami. To było coś niezwykłego. Do ostatniej kolejki prowadziłem; poprawiłem rekord Polski i myślałem, że zwycięstwo mam w kieszeni, a w ostatniej próbie przerzucił mnie Niemiec Robert Harting. Buzowało we mnie, ale mimo wszystko bardzo dobrze wspominam ten czas. Do końca życia będę ten konkurs wspominał. Pekin, rok 2008 i tytuł wicemistrza olimpijskiego. Wielu pewnie uważa, że właśnie to był przełomowy moment w mojej karierze i najczęściej powinienem go wspominać, ale... nie tęsknię za tymi zawodami i rzadko je wspominam. To były igrzyska i związany z nimi niesamowity stres. Poza tym nie znoszę tego klimatu, jest gorąco, duszno i nieprzyjemnie. Jedyne o czym jednak marzę, to jeszcze raz wejść na mur chiński. Bieżuń, miasto rodzinne. Zostawiłem tam swoich przyjaciół, znajomych, rodzinę. Teraz jak tam przyjeżdżam, to już nie jest ten sam klimat co kiedyś. Tęsknię za tym miastem. Lubię tam wrócić i chwilę pobyć, ale zawsze po paru godzinach zaczynam się nudzić. Tam nic się nie zmienia, wszyscy są tacy sami, każdy o każdym plotkuje. Wrocław. Z tym miastem wiąże mnie klub - WKS Śląsk, ale chciałbym tam się kiedyś na stałe przeprowadzić. Panuje tam fajna atmosfera, a spotkać można niesamowitych ludzi. Jako zawodowy żołnierz tamtejszego wojska, bywam na Dolnym Śląsku często i świetnie się tam czuję. Wszystko nie dzieje się tak szybko, jak na przykład w Warszawie, gdzie wszyscy zawsze się gdzieś spieszą. Warszawa. Tutaj spędzam najwięcej czasu; tu mieszkam, trenuję. Nie mogę jednak powiedzieć, że lubię to miasto. Ma w sobie wiele negatywnych cech. Francja. Nie pamiętam dokładnie gdzie, ale to właśnie tam na mityngu zarobiłem swoje pierwsze pieniądze w lekkiej atletyce. Po raz pierwszy startowałem za granicą, ogromnie się stresowałem. Wszystko było nowe, nie wiedziałem jak mam się poruszać na miejscu. Byłem przerażony. Rzuciłem ok. 61 m i wygrałem, ale nie pokonałem nikogo utytułowanego. Wtedy jeszcze marzyłem, żeby rywalizować z Litwinem Virgilijusem Alekną, Estończykiem Gerdem Kanterem i innymi. Memoriał Kusocińskiego w Warszawie. Pamiętam doskonale mityng z 2006 roku. Zabrakło mi jednego centymetra do minimum na mistrzostwa Europy w Goeteborgu. Musiałem latać po całym świecie, by startować i wypełnić normę. Spała. Spędzam tu mnóstwo czasu w okresie przygotowawczym i między zawodami. Tu człowiek skupia się wyłącznie na treningu, nie ma żadnej możliwości dodatkowej rozrywki - kina, kręgli. Jeśli chodzi o przygotowania do sezonu, to nie ma lepszego miejsca w Europie. Call room, czyli szatnia zawodników tuż przed zawodami. Jak na początku zacząłem startować z zawodnikami najwyższej klasy, m.in. z Litwinem Virgilijusem Alekną, Węgrem Zoltanem Kovago, Niemcem Larsem Riedlem i reprezentantem RPA Frantzem Krugerem to zdarzały się właśnie tam nieprzyjemne sytuacje. Kiedyś, gdy wszedłem do call roomu i widziałem, że wszyscy się witają, podchodzą do siebie, więc ja mimo że ich nie znałem, chciałem zachować się tak samo. Nie chciałem wyjść na gbura. Frantz wszystkim podał rękę, tylko nie mnie. Pomyślałem: "piep... go". Zająłem wtedy trzecie miejsce, a on to był już stary dziadek. Strzelnica. Odpręża mnie. Lubię postrzelać z krótkiej broni. Jeśli jestem wypoczęty i wyspany, to całkiem nieźle mi to wychodzi, ale jak czasem pójdę po ciężkim, siłowym treningu, to ręka się trochę trzęsie. Wspomnień wysłuchała Marta Pietrewicz