"Teraz chciałbym to samo osiągnąć w pekińskich igrzyskach. Wszystko zmierza w dobrym kierunku" - powiedział urodzony w Elmuglad średniodystansowiec i ma ku temu duże szanse. 6 czerwca w mityngu w Oslo osiągnął najlepszy wynik od pięciu lat także w kategorii seniorów (1.42,69). Kaki Khamis wielokrotnie od przyjazdu do Bydgoszczy podkreślał, że start w mistrzostwach świata juniorów jest dla niego bardzo ważny. "Wygrywając zawody chcę pokazać ludziom z Sudanu, że warto uprawiać sport, bo dzięki temu można dojść naprawdę daleko. Może będę dla kogoś inspiracją?" Za każdym razem pytany o sukcesy mówi o swojej ojczyźnie. "Wszystko, co osiągam, robię dla swojego kraju. Po moim zwycięstwie w Walencji po raz pierwszy od bardzo dawna na pierwszych stronach gazet nie było mowy o zamieszkach, czy pobiciach; to ja wzbudziłem na tyle duże zainteresowanie, że codzienność poszła na bok" - wspomniał halowy mistrz świata (2008). W największym afrykańskim państwie nie jest mu łatwo trenować. Nie chodzi tylko o warunki, w których musi odbywać zajęcia, ale również o sytuację w kraju. "W tym roku nie mogłem opuścić Chartum na zaplanowany obóz kondycyjny w Jemenie. Całą naszą grupę zatrzymały zamieszki, które uniemożliwiły nam wyjazd z Sudanu. To przykre, ale mam nadzieję, że dzięki moim sukcesom coś się w końcu zmieni" - powiedział 19-letni lekkoatleta. Wielu Sudańczyków, po sukcesach w barwach swojego kraju, zmienia obywatelstwo. Khamis nie bierze takiej ewentualności pod uwagę; w Sudanie jest postrzegany jako bohater narodowy. Gdy wrócił z halowych mistrzostw świata w marcu z Walencji ze złotym krążkiem, na lotnisku przywitały go tłumy. 15 000 ludzi chciało zobaczyć pierwszego w historii kraju mistrza świata. "Nie mogłem w to uwierzyć, to niesamowite uczucie, gdy wiesz, że sprawiłeś radość milionom rodaków. Przyjęto mnie tak, jak normalnie wita się piłkarzy, którzy odnieśli sukces, a nie lekkoatletów" - opisał miłośnik muzyki i gier komputerowych. Trener zawodnika, były biegacz na 800 m Somalijczyk Jama Aden podkreślił, że Kaki jest w Sudanie najbardziej znaną osobą ze świata sportu, każdy rozpoznaje go na ulicy. "To miłe, ale niesie ze sobą również pewne niedogodności. Ciąży na nim niesamowita presja. Myślę, że jeśli nawet zdobędzie w igrzyskach w Pekinie srebro, czy brąz zostanie to odebrane jako porażka. Kibice na lotnisku po powrocie z Walencji zachowywali się jak Brazylijczycy po zwycięskim mundialu, a na treningi przychodzi tysiące ludzi". Cały kraj był dumny z wyczynu Kakiego Khamisa. Od rządu dostał nawet kawałek ziemi, ale jak zapowiada, ma nadzieję, że kiedyś będzie mógł się odwdzięczyć. "Jeśli zarobię na sporcie wystarczająco dużo, chcę zainwestować w bazy treningowe w moim kraju. To ważne, by następne pokolenia miały łatwiej ode mnie". Dla trenera najważniejsze jednak jest, by zapewnić podopiecznemu odpowiednie warunki. "W Sudanie mamy tylko jeden stadion - w Chartum, ale w żałosnym stanie. Za każdym razem gdy przyjeżdżamy do Europy podziwiamy obiekty, co jeden jest ładniejszy. Gdybyśmy mieli takie możliwości to +wyprodukowalibyśmy+ miliony Kakich". Kolejnym celem Sudańczyka jest pobicie 22 lipca w mityngu Super Grand Prix IAAF w Sztokholmie rekordu świata na 1000 m - 2.11,96. W hali pokonał ten dystans w czasie 2.15,77. "Oczywiście marzy mi się by pobić najlepszy rezultat w historii na 800 m (1.41,11) - mojego idola Duńczyka Wilsona Kipketera. To jednak wyzwanie na później" - powiedział Kaki Khamis.