Bieganie po górach cieszy się coraz większym zainteresowaniem wśród szerokiej grupy entuzjastów sportu. Nic dziwnego, skoro Polacy zaznaczają swoją obecność na najtrudniejszych trasach i notują kolejne osiągnięcia. Fenomen uprawiania akurat tej dyscypliny można prawdziwie zrozumieć tylko wówczas, gdy skosztuje się rywalizacji, czy to z innymi zawodnikami, czy po prostu z samym sobą. Niezależnie od celu i trudności, na wszystko zawsze nieustraszenie patrzą góry. "Ile fabryka dała" 13 godzin, 24 minuty i 37 sekund zajęło Marcinowi Świercowi pokonanie trasy o długości 121 kilometrów z łącznym przewyższeniem 7300 metrów i tym samym wygranie jednego z najbardziej prestiżowych biegów górskich. Środowisko sportowe bezspornie okrzyknął pierwsze polskie zwycięstwo na Ultra-Trail du Mont Blanc ogromnym sukcesem. - Ostatnie chwile zawodów pokonałem, jak to mówią, "ile fabryka dała". Po 121 kilometrach udało mi się biec na ostatnich metrach na maksa. To było bardzo inspirujące przeżycie mentalne. Wszystko boli, głowa ma dość, a tu jeszcze trzeba dać z siebie wszystko. Jestem z siebie bardzo zadowolony, że głowa podołała i ciało też wytrzymało - mówił Marcin Świerc. Kwestia zwycięstwa niemal do ostatniej chwili pozostawała nierozstrzygnięta, a Polak w miarę pokonywania kolejnych kilometrów, piął się w klasyfikacji zawodów. Przewaga nad drugim Dylanem Bowmanem wyniosła zaledwie 1.02 minuty, co gwarantowało emocje do samego końca i konieczność nieustającej walki o wynik. - Pilnowałem taktyki, cały bieg starałem się biec równo i nie zapominać o punktach żywieniowych. Starałem się też pilnować energii. Z każdego punktu na punkt poprawiałem swoją pozycję, aż do ostatnich momentów przed metą. Ostatni odcinek był najtrudniejszy. Na punkcie w Chamonix miałem dwie minuty starty do Rosjanina i wtem minął mnie Amerykanin. Zaczęła się walka. Amerykanina udało mi się dogonić, za chwilę Rosjanina i byliśmy w trójkę. Sprawa zwycięstwa była otwarta, ale zaryzykowałem i pogoniłem chłopaków - powiedział biegacz. Żeby wygrywać, trzeba grać Przemierzanie linii mety z flagą w rękach to niewątpliwe jedno z uczuć, dla których warto znosić trudy treningów. Jakie emocje towarzyszyły zawodnikowi tuż po wygranej? - Nie przespałem nocy po zawodach, nie zmrużyłem oka przez cały następny dzień. Były takie emocje, że mogę powiedzieć tylko "wow". Myślałem o tych wszystkich latach pracy, które włożyłem w treningi. Jeśli chce się odnosić sukcesy, to trzeba na to ciężko pracować. Za darmo nic nie ma. Lata wyrzeczeń, postanowień, wszystko zagrało w jednym momencie. O to właśnie chodzi w tym sporcie, że wszystko musi się zgrać w jednym momencie i to była właśnie ta chwila, którą wykorzystałem w stu procentach. Teraz staram się nadal pracować, żeby za jakąś chwilę znów poczuć się wyjątkowo - opowiadał dzień po wygranej sportowiec. TDS (Sur les Traces des Ducs de Savoie), czyli dystans, z którym zmierzył się Świerc jest dla niego kolejnym przystankiem w drodze do wymarzonego celu - biegu UTMB. - Mam nadzieję, że najlepsze dopiero przede mną i każdego roku będę się rozpędzał. UTMB to jest jeden z kroków. Małymi krokami zbliżamy się do tego biegu, który ma być w przyszłym roku - mówił Świerc. Biegi górskie - orzeł bez reszki Najpewniej zainteresowanie biegami górskimi nigdy nie osiągnie poziomu chociażby kibicowania lekkoatletom na imprezach rangi mistrzowskiej. Mimo to, że Świerc może liczyć na wystarczającą pomoc od swoich sponsorów, to nie ukrywa, że Polski Związek Lekkiej Atletyki biegów górskich nie wspiera. - Staram się robić to najlepiej, jak potrafię. Nigdy nie myślę o tym, że ktoś robi mi krzywdę brakiem zainteresowania. Nie jestem na pierwszych stronach gazet, ale jakieś zainteresowanie jest. Mam ze sobą bardzo mocny team. Przyjechało tu prawie 300 osób, każdy z rodziną. Tylu Polaków było na mecie, że nawet organizatorzy byli zaskoczeni. Cieszę się z ludzi, którzy mnie otaczają. Nie potrzebuję rozgłosu mediów, bo to tylko powoduje zazdrość. Należę do reprezentacji Polski, ale z Polskiego Związku Lekkiej Atletyki nie mam ani złotówki. To co wkładam, to moja praca i wsparcie moich sponsorów, którym dziękuję za to, że mogę być w tym miejscu, w którym jestem - szczerze odpowiedział złoty medalista mistrzostw Polski na długim dystansie. Słońce za górami Moda na bieganie po górach? - Na UTMB zjawiło się prawie 100 dziennikarzy z całego świata. W tym roku była nawet transmisja po Japońsku, czy Chińsku. Biegi górskie są ciekawsze. To obcowanie z naturą, możemy pooddychać pełną piersią. Kiedyś biegałem po asfalcie i było to szukanie każdej sekundy, żeby się poprawić. W górach mam możliwość pobyć sam ze sobą, pomyśleć. Nigdy nie słucham muzyki, wyłączam też telefon. Pierwszy zawodnik tegorocznego TDS nie zamierza spoczywać na laurach. Biega, biegaczy trenuje, a teraz o bieganiu... pisze. - Myślę, że prawdziwy boom dopiero przed nami i mam nadzieję, że będę też jego częścią. Piszę teraz książkę o treningu w biegach górskich i każdy będzie mógł na tej podstawie przygotować się do startów. Mamy bardzo perspektywicznych zawodników, wszystko wygląda coraz bardziej profesjonalnie. Jest zainteresowanie sponsorów i mediów. Nic tylko cieszyć się z tego, co robimy - odparł biegacz. - Bieganie wymaga skupienia i pracy. Każdy ma szansę. Trzeba być bardzo cierpliwym i pokornym, bo góry tej pokory rzeczywiście jej uczą. Wszystko zależy od tego, kto ile będzie chciał osiągnąć. Ile pracy się włoży, tyle się z niej wyciągnie. Bieganie jest akurat bardzo sprawiedliwe. To praca indywidualna - dodał. Feta po zwycięstwie, czy odpoczynek? - Chcę zrobić sobie chwilę przerwy, wrócić do domu. Myślałem też o mistrzostwach Polski na 70 km. Mam również zaproszenie na zawody w Kapadocji. Najpierw muszę jednak dojść do siebie. Głównie odpoczynek i planowanie, jak przygotować się do przyszłorocznego UTMB. Aleksandra Bazułka