- Oczywiście wszystko musimy przeanalizować, by mieć czyste sumienie, ale nie można tego roztrząsać w nieskończoność. Boję się, żeby on teraz nie miał zbyt dużego obciążenia psychicznego. Tomek musi jak najszybciej o tym zapomnieć. On medale może zdobywać jeszcze przez wiele lat. To już było, to jest historia, idziemy dalej - powiedział Olszewski. Trener wicemistrza świata z Berlina 2009 i Europy 2010 nie potrafi znaleźć przyczyn tak odległego miejsca Majewskiego. - Tomek sam to dobrze określił - schrzanił ten konkurs. Wszystko wskazywało na sukces. Tak dużej pracy jak w tym roku, jeszcze nigdy nie wykonał, zwłaszcza, że nie startował w hali. Naprawdę uczciwie przepracowaliśmy ten czas i nie wiem jak to się stało. Na rozgrzewce było fajnie. Pierwsze pchnięcie, które spalił, było do utrzymania i było też dalekie - dodał szkoleniowiec. Dla wszystkich zebranych na stadionie taki przebieg konkursu był szokiem. Majewski po pierwszym spalonym podejściu w dwóch kolejnych zaprezentował się bardzo słabo. Uzyskał 20,03 i 20,18, co dało mu dziewiątą lokatę. - W pierwszej próbie, gdyby nogę zostawił w tyle i odwrócił się w kierunku koła głową, utrzymałby to. Wtedy rywalizacja mogłaby się całkowicie inaczej potoczyć. Objąłby wyraźnie prowadzenie i wszystko byłoby ustawione. Niestety, to był konkurs jednego aktora. Bardzo mi przypomniał ten w igrzyskach olimpijskich Pekinie, tylko teraz to nie Tomek był tym numer jeden - przypomniał Olszewski. Pierwsze słowa jakie usłyszał od podopiecznego brzmiały: "Przepraszam, schrzaniłem ten start". - A ja nie rozumiem, za co on mnie przeprasza. Jest mi oczywiście przykro, bo razem pracowaliśmy. Wiem, ile nas to wszystko kosztowało i ile czasu nam to zajęło, ale sport to nie jest matematyka. W Pekinie dwa plus dwa dało nam pięć i wszyscy się cieszyli, w Daegu dwa plus dwa wyszło zero - dodał. Na pytanie: "co się stało?", zarówno Majewskiemu, jak i jego trenerowi trudno znaleźć odpowiedź. - Tomek raptem nie potrafił pchnąć kuli. To tak jakbyśmy chcieli lampę zapalić, ale odcięto prąd. Jeśli on nie wie co się stało, to tym bardziej ja - zaznaczył. Porażka boli, zwłaszcza, że wszystko układało się idealnie. Po jesiennej operacji barku nie ma już śladu, przygotowania do sezonu szły zgodnie z planem i również wyniki uzyskiwane na treningach mówiły o zbliżającym się sukcesie. - Inaczej do tego byśmy podeszli, gdybyśmy coś zaniedbali, ale tak nie było. Praca od początku do końca szła bardzo dobrze, były rekordy treningowe. Wszystko wskazywało na to, że będziemy walczyli o wynik w granicach rekordu Polski. Nie mówię, że miało dać nam to medal, bo tego nigdy nie wiadomo, ale inaczej wtedy się to przeżywa. Na zajęciach go nosiło. Byłem przekonany o tym, że będzie w granicach 21,60 - 21,80 - powiedział Olszewski. Majewski do tej pory nie korzystał z pomocy psychologa. Trener nie jest przekonany, że właśnie tego teraz potrzeba. - Nie wiem, czy taka osoba jest potrzebna. Na pewno zrobimy wszystkie testy i się nad tym zastanowimy. Ale takie wpadki się przecież zdarzają. I Władysław Komar je miał. Na razie jestem zbyt zszokowany, żeby o tym w ogóle mówić i poważnie o tym myśleć. W poniedziałek wracamy do Polski, a dzień później Tomek jedzie już do Zurychu na mityng Diamentowej Ligi; jestem przekonany o tym, że tam będzie znacznie lepiej, może nawet rekord Polski - wspomniał. Olszewski nie zamierza wiele zmieniać w przygotowaniach do przyszłorocznych igrzysk w Londynie. - Przecież te same mięśnie pracują w pchnięciu kulą. Tego się nie da zmienić i trzeba nadal nad tym samym pracować. Zrobiliśmy teraz wszystko, tak jak mieliśmy zrobić. Dla mnie to, co się wydarzyło jest niewytłumaczalne - ocenił. Mistrzem świata w pchnięciu kulą został rewelacyjny w tym roku Niemiec David Storl, który zaczynał sezon z rekordem życiowym 21,05, a w Korei osiągnął w ostatniej kolejce 21,78, spychając z pierwszej pozycji prowadzącego Kanadyjczyka Dylana Armstronga rezultatem 21,64. Brązowy medal przypadł Białorusinowi Andriejowi Michniewiczowi - 21,40.