Zawodnik Śląska Wrocław przyznał, że po igrzyskach nie miał zbyt wiele czasu na treningi. "Pojawiałem się na stadionie 2-3 razy w tygodniu na 30-40 minut. Zajęć technicznych w ogóle nie udało mi się przeprowadzić, a mimo wszystko rzuciłem w sobotę 66,07. Może wcale nie warto ciężko trenować?" Konkurs w Stuttgarcie nie należał do najłatwiejszych. Deszcz i panujący chłód utrudniał uzyskiwanie dobrych rezultatów. "Zacząłem od słabego wyniku 59,31. Wyszedłem z koła i pomyślałem: jak przekroczysz 60 m to będzie sukces. Naprawdę nie wiem jak to się stało, że dysk poleciał na odległość 66,07. Jestem zaskoczony" - komentował podopieczny Witolda Suskiego. Mimo że jako wicemistrz olimpijski jest teraz wymieniany wśród faworytów, nie czuje na sobie presji. "Do każdego startu staram się podchodzić na luzie. Nie mówię sobie, że teraz musisz wygrać, przecież sobie nic nie zrobię, jak się nie uda" - powiedział. Nic się również nie zmieniło w jego życiu po tym jak stanął na drugim stopniu podium w Pekinie. "Oprócz tego, że muszę częściej chodzić w garniturze i się golić, co nie jest mi na rękę, wszystko jest jak dawniej. Mam nadzieję, że tak też ostanie" - dodał. To jeszcze nie koniec startów Małachowskiego. "W środę wystąpię w mityngu Pedro's Cup w Szczecinie, a potem na Litwie dokąd zostałem zaproszony przez dwukrotnego mistrza olimpijskiego (2000, 2004) Virglijusa Aleknę na ... zawody charytatywne dla dzieci". W Stuttgarcie rozmawiała Marta Pietrewicz