Po znakomitym roku 2009, w którym Monika Pyrek została w Berlinie wicemistrzynią świata w skoku o tyczce, ostatni sezon był bardzo nieudany. Owszem, szczecinianka została mistrzynią Polski, ale wynik uzyskany w zawodach w Bielsku-Białej (4,20 m) nie wystarczył nawet do uzyskania kwalifikacji na mistrzostwa Europy w Barcelonie. W mityngu Diamentowej Ligi w Rzymie skoczyła 4,40 m, ale do uzyskania kwalifikacji zabrakło pięciu centymetrów. Zamiast więc startować w słonecznej Katalonii, pani Monika odpoczywała nad polskim morzem. Prawdziwy wysiłek Pyrek rozpoczęła zaraz po letnich wakacjach - przygotowaniami, a później startem w programie "Taniec z Gwiazdami". I tu odniosła wielki sukces - wygrała, tańcząc u boku Roberta Rowińskiego. - To był bardzo pracowity czas, ale cieszę się, bo udało mi się odpocząć od sportu - mówi znakomita tyczkarka. Po drodze wstąpiła jeszcze do poznańskiej kliniki, która opiekuje się jej zdrowiem, na kontrolne badania. Wypadły one pozytywnie, a to oznacza, że Monika Pyrek może rozpocząć kolejne przygotowania, tym razem już nie taneczne, a czysto sportowe. INTERIA.PL: Czy po sukcesie w "Tańcu z Gwiazdami" coś się w twoim życiu zmieniło? Monika Pyrek: - W sumie nic, już wracam do siebie. Przez cztery ostatnie miesiące przebywałam w Warszawie i brałam udział w programie. Wtedy moje życie rzeczywiście było odwrócone do góry nogami, ale tak całkiem fajnie. Takie było założenie, bym odpoczęła od sportu i zatęskniła za nim na nowo. To się na pewno udało. Chęć rywalizacji w sporcie przeniosła się na chęć rywalizacji w programie telewizyjnym? - Nie, w ogóle czegoś takiego nie było. Jeżeli już, to była rywalizacja z samą sobą, żeby zmobilizować się i nauczyć choć trochę tańczyć. I to się udawało.Wielką radością było dla mnie to, że przechodziłam z odcinka na odcinek, a w ogóle nie czułam, że jest w tym jakaś rywalizacja. A sms-y, które przychodziły, były już tak wielką radością i jednocześnie zaskoczeniem, że mogłam się tylko uśmiechnąć. I tak do końca było? Nie wierzę, że udział w finale niczego nie zmienił. - Nie. Dla mnie nagrodą było już to, że doszłam tak daleko. Gdyby na początku ktoś mi powiedział, że będę w finale, to bym tylko postukała się po czole. I powiedziała, że zgłupiał, lub coś takiego. Miałaś wcześniej coś wspólnego z tańcem? - Nie. Kiedy byłam małą dziewczynką, to mama wysłała mnie na rytmikę i myślę, że miało to wpływ na moje późniejsze zaangażowanie w sport. Miałam większą łatwość zapamiętywania kroków, na pewno byłam lepiej przygotowana pod względem fizycznym do wysiłku niż reszta uczestników. Moje ciało było przyzwyczajone do tego. Jako sportowiec wiem jak i kiedy reagować, gdy się pojawi jakiś problem bólowy. Pod tym względem byłam dalej od konkurentów. Czy partner, który jest tancerzem zawodowym, pomaga w nauce? - Trudno powiedzieć. Początkowo trudno mi było przebrnąć przez pierwszy miesiąc przygotowawczy, jeszcze przed rozpoczęciem programu. Gdy już rozpoczęły się nagrania, żyłam w cyklach tygodniowych. Byłam zmobilizowana, łatwiej było włożyć w naukę więcej siły i energii. - Fajne było także to, że ktoś mnie czegoś uczył i kontrolował. Zresztą robił to nie tylko mój partner, ale i choreografowie, którzy mi pomagali. Każdy dodał jakieś ziarenko do tego sukcesu. - Jest jeszcze jedna sprawa. Szczęście w nieszczęściu, na koniec udało mi się zostać z innym partnerem tanecznym Krzysiem Hulbojem. To też było nowym doświadczeniem i to doświadczeniem dowartościowującym, bo mogłam udowodnić, że umiem tańczyć także z innym partnerem. Czyli przez te cztery miesiące czegoś tam się nauczyłam. Ten czas spędzony z tańcem pomoże w przygotowaniu się do sezonu lekkoatletycznego? - Myślę, że tak. Zrobiłam taką prace wydolnościową, do jakiej nie zmusiłabym się w typowych przygotowaniach lekkoatletycznych. W skoku o tyczce aż taka wytrzymałość nie jest tak bardzo potrzebna, więc nigdy nie skupiałam się na tego typu pracy. - Myślę też, że teraz mam większą świadomość możliwości swojego ciała, a to pomoże mi w startach w konkurencji, która jest bardzo techniczna. Czyli w skoku o tyczce. Cztery miesiące, które spędziłaś z "Tańcem z Gwiazdami" to był okres odpoczynku po sezonie otwartym, a przed przygotowaniami do halowego. Teraz czas na prawdziwy urlop? - Żałuję, ale teraz mam tylko tydzień wolnego, więc pewnie tego odpoczynku nie będzie. Z drugiej strony zatęskniłam do sportu i chcę wrócić do swojego cyklu przygotowawczego i startowego. Wkrótce początek przygotowań, a starty w sezonie halowym wchodzą w ogóle w grę? Znaczna część lekkoatletów je odpuszcza. - Wchodzą, chciałabym wystartować w Bydgoszczy na Pedros Cup i w Doniecku u Siergieja Bubki. Mój trener już wcześniej miał takie plany, bym wystartowała dwa razy. Są jeszcze Mistrzostwa Europy, ale je odpuszczam i nawet gdyby nie było "Tańca z Gwiazdami", to bym o nich nie myślała. - W sezonie letnim najważniejsze są mistrzostwa świata, ale one odbędą się dopiero w sierpniu i pozostanie mi siedem miesięcy, by się do nich przygotować. Te siedem miesięcy chyba powinno wystarczyć do uzyskania najlepszej formy w Daegu? - Tak, dzięki udziałowi w tak forsownym projekcie, cały czas byłam aktywna, wykonałam naprawdę ciężką pracę. Na pewno niczego nie straciłam, poza tym, że trochę wyszczuplałam i spadła mi masa mięśniowa. Wydaje mi się, że siła wciąż jest taka sama (śmiech). To pewnie teraz siła odbicia będzie lepsza? - O, to na pewno. Tańce na obcasach to najlepsze ćwiczenia stabilizacji, jakie w życiu wykonywałam. Przygotowania do sezonu odbędą się znów w Polsce i we włoskiej Formii? - Na razie wyjeżdżam do Spały i w zimie będę głównie w kraju. A od kwietnia czeka mnie Formia, którą lubię. Nie eksperymentujemy, stawiamy na miejsca, do których się przyzwyczailiśmy. Pod koniec sierpnia rozpoczną się mistrzostwa świata w koreańskim Daegu, czyli chyba najważniejszy cel na przyszły rok? - Myślę, że tak, ale dla mnie to wciąż pośrednia impreza. Najważniejsze są igrzyska w Londynie. Czyli już ten 2012 rok i Londyn krąży po głowie? - Patrzę na Londyn z sentymentem, zobaczymy, czy tym razem się uda. Przeżyłam swoje rozczarowanie igrzyskami, gdy nie udawało mi się stanąć na podium. - Zawsze mi się wydawało, że bez olimpijskiego medalu nie będę pełnowartościowym sportowcem. Dorosłam chyba do tego, że owszem, chcę walczyć o ten medal, ale jak się nie uda, to niczego takiego nie stracę, co by mogło zaważyć na ocenie całej mojej kariery. Londyn to ostatnia szansa na medal olimpijski? - Myślę, że tak. Rio de Janeiro w 2016 roku nie wchodzi w grę? - Śmiejemy się w swoim gronie, zastanawiamy się, bo wszystkie rywalki mówią, że po Londynie kończą kariery. I może być tak, że w Rio będzie najłatwiej zdobyć medal olimpijski. Kilka zawodniczek będzie na pewno przez te cztery lata patrzyło, jak się sytuacja rozwija. Też pewnie będę to wszystko obserwować. Rozmawiał: Andrzej Grupa