PAP: Co dał panu poprzedni sezon? Marcin Lewandowski: - Przede wszystkim jestem bogatszy. Nie tylko w sensie finansowym, ale mentalnym. To dla mnie najważniejsze. Wychodzę z założenia, że jestem nadal młodym człowiekiem, nie mam żony, rodziny, dzieci i pieniądze w tej chwili dla mnie to nie wszystko. Najważniejsze, by móc w każdym starcie dać z siebie 100 procent. A wygrywanie z najlepszymi biegaczami na świecie automatycznie ciągnie za sobą kolejne sznurki, czyli jakieś finansowe sprawy. Zgromadziłem także ogromne doświadczenie, co mam nadzieję zaprocentuje w kolejnych imprezach rangi mistrzowskiej, czy igrzyskach olimpijskich. Te rzeczy będą decydowały o medalach. Czy to nie pech, że musi pan rywalizować z Kenijczykiem Davidem Rudishą, rekordzistą świata w biegu na 800 m? - Z Rudishą znamy się już bardzo długo. To właśnie z nim rozpoczynałem swoją przygodę ze sportem - w mistrzostwach świata juniorów w Pekinie w 2006 roku. On wtedy wygrał, ja byłem czwarty. Od tamtej pory mamy stały ze sobą kontakt. Wiedziałem, że on jest niesamowity. Wielokrotnie oglądałem jego biegi, chcąc analizować swój start. Wiem, co potrafi wyprawiać na bieżni i praktycznie od początku zdawałem sobie sprawę z tego, że jest przed nim olbrzymia przyszłość. Nie spodziewałem się może, że już w tym roku pobije rekord świata, ale dla mnie nie ma to znaczenia. Przeciwnie, to jeszcze bardziej mobilizuje do cięższych treningów. Dzięki niemu jest też nakręcana cała machina wokół 800 m. Poza tym, gdy się z nim biegnie kolejni chcą mu dorównać i tempo biegu jest bardzo szybkie. Czasami wpadając na szóstej pozycji można uzyskać rewelacyjny wynik. Przed panem bardzo długi sezon. Rozpocznie się tradycyjnie w maju, ale docelowa impreza - mistrzostwa świata w koreańskim Daegu dopiero na przełomie sierpnia i września. - To prawda - sezon szykuje się bardzo długi. Na szczęście w ostatnich latach nauczyłem się jak mądrze rozłożyć wszystkie starty i to na pewno będzie ważne i zaprocentuje. Istotne będzie nie tylko startowanie, ale uzyskiwanie przez cały sezon dobrych rezultatów. Potrafię biegać szybko i w maju, i we wrześniu, dlatego po cichu liczę, że ten wydłużony sezon będzie moją tajną bronią. Startował pan już w Korei. Jak pan to wspomina? Służy panu ten klimat? - Byłem w Korei na koniec września zeszłego roku, więc na pewno będzie podczas mistrzostw świata inna pogoda. Jednak wspominam pobyt bardzo dobrze. Jest ciepło, spora wilgotność, ale ja nie mogę narzekać, bo udało mi się wówczas pokonać mistrza olimpijskiego Wilfreda Bungeiego. Klimat mi więc chyba sprzyja. Jak się pan będzie przygotowywał do mistrzostw świata? - Już wszedłem powoli w trening. W Bydgoszczy na zgrupowaniu trochę się podbudowałem i przygotowałem do wyjazdu wysokogórskiego. 20 listopada uciekam na miesiąc do Kenii, w to samo miejsce co w zeszłym roku, do domu Wilfreda Bungei. Razem będziemy trenować. Na święta i sylwestra wracam do Polski. A w styczniu znowu uciekam do Afryki, ale tym razem do RPA. Czy będzie pan startować w sezonie halowym? - Nie ma tego w planach, ale jeśli będę się dobrze czuł, to pewnie wystartuję. Czas pokaże jak to będzie. A jak spędził pan te parę wolnych chwil między zakończeniem poprzedniego sezonu, a rozpoczęciem przygotowań do kolejnego? - Uwielbiam słoneczko i zawsze staram się uciec gdzieś w ciepłe kraje. W tym roku niestety się nie udało, bo moja dziewczyna zmieniła pracę. Trochę inaczej spędziliśmy wakacje, ale też było bardzo fajnie, bo co weekend wybieraliśmy się do innego miasta - byliśmy w Warszawie, Krakowie, Rzymie, Wenecji. Rozmawiała Marta Pietrewicz