We wrześniu ubiegłego roku Lićwinko urodziła córkę Hanię. "Początek ciąży to była prawdziwa radość odpoczynku, pod koniec jednak już nie mogłam się doczekać powrotu do treningów. Wiedziałam, że będzie trudno, ale z drugiej strony zdawałam sobie sprawę z tego, że jestem prawdziwą szczęściarą - mogę być z rodziną i jednocześnie z prawdziwą radością wrócić do startów " - zauważyła olimpijka z Rio de Janeiro. Dodała, że wszystko to dzięki temu, iż mąż Michał jest równocześnie jej szkoleniowcem. "Ja pracuję, on obserwuje jak mi to trenowanie idzie, no i jednocześnie zajmuje się córeczką. Niewiele sportowców ma tak wspaniałą sytuację, że nie musi rozstawać się z dzieckiem i spokojnie realizować jako zawodnik. Pojawienie się Hani sprawiło też, że powróciła do nas ta dziecięca radość, która nie tylko pokonuje zmęczenie i niedospanie, ale dodaje energii i pozwala śmiać się ze wszystkiego do łez" - wyjawiła. Lićwinko przyznała jednak, że mimo wszystko miała pewne wątpliwości. "Czy swojego szczęścia nie przedkładam nad dobro córeczki, a tym samym nie wyrządzam jej krzywdy - no bo np. Zakopane to już jej czwarty obóz! Z drugiej strony wszyscy mi powtarzali, że zadowolona matka to zadowolone dziecko i mam nadzieję, że tak jest, bo Hania jest zdrowa, radosna i cały czas z nami". Powrót do regularnych treningów faktycznie nie był łatwy. "Liczyłam, że na dojście do siebie po porodzie spokojnie wystarczy góra sześć tygodni. No ale okazało się, że córeczka była zaplątana w pępowinę i trzeba było zrobić cesarskie cięcie. Gdy tylko lekarz dał mi zielone światło, to tak jakby ktoś dodał mi skrzydeł, więc oczywiście chciałam przyspieszyć powrót do formy. Na szczęście Michał czuwał i wyhamował moje zapędy. I dobrze, bo mogło się to naprawdę źle skończyć, ponieważ te kilka miesięcy przerwy mocno odbiło się na kondycji i stanie mięśni" - wspominała. Powoli treningi zaczęły przynosić oczekiwane efekty. "Gdy tylko zrozumiałam, jak ważna jest samodyscyplina i świadomość, że po prostu potrzeba czasu, ciało od razu zaczęło sobie wszystko przypominać. Były postępy i to cieszyło, ale przyznam, że z cierpliwością było gorzej, ponieważ czułam ogromny głód startów. Dziś jest już trochę lepiej, bo świadomość, że pierwszy z nich nastąpi być może za niespełna trzy miesiące, dodaje sił i pomaga podejść do wszystkiego trochę spokojniej" - oceniła lekkoatletka. Mimo wielkich chęci zmierzenia się z rywalkami podczas czerwcowego Memoriału Janusza Kusocińskiego, zawodniczka KS Podlasie Białystok stawia sobie jeden warunek. "Muszę mieć pewność, że jestem w pełni gotowa na powrót w dobrym stylu. Nie na jakimś super poziomie, ale takim, który mnie samą zadowoli i da kolejny zastrzyk motywacyjny. Jeżeli jednak coś na treningach nie będzie szło, to pewnie odłożę ten start" - podkreśliła Lićwinko i zaznaczyła, że niepowodzenie w nowym otwarciu w jej karierze mogłoby narobić sporo szkód. "Słaby występ zawsze zostaje w głowie i tego właśnie chcę uniknąć. Zwłaszcza że czas gra na moją korzyść - mówię tu o mistrzostwach świata w Katarze, które na szczęście będą w tym roku bardzo późno (28 września - 6 października), więc tak naprawdę nie muszę niczego przyspieszać" - wyjaśniła. Jak przyznała, brakuje jej jeszcze tzw. wytrzymałości specjalnej. "Gdy np. więcej poskaczę, to czuję nogi. Mam nadzieję, że do czerwca to minie. Co do kolejnych startów, to nie rozmawialiśmy z Michałem o konkretnym harmonogramie. Jeżeli jednak zdrowie pozwoli, to myślę, że zawody będą najlepszą formą dochodzenia do najwyższej dyspozycji, ponieważ każda rywalizacja to pobudzenie, motywacja i główny sprawdzian możliwości" - wyliczała halowa mistrzyni świata z 2014 roku. W Zakopanem realizowała na ogół jeden trening dziennie. "Czasem dwa, a były to m.in. górskie wycieczki, bieganie i treningi siłowe. To był dobry obóz, ponieważ dziś - mimo tych wszystkich słabości, o których wcześniej mówiłam - mam w sobie zaskakująco dużo energii. To mnie wręcz zadziwia i daje nadzieję na naprawdę niezły sezon" - zauważyła. Teraz przed zawodniczką 20 dni w domu, a potem wyjazd na kolejne zgrupowanie. "W domu, ale z treningami! A w Turcji będzie głównie komfortowe skakanie, bo w ciepłym klimacie. Wszystko po to, aby osiągnąć główny cel - zakwalifikowanie do mistrzostw świata. Michał mówi, żebym nie oczekiwała w tym sezonie zbyt wiele, że ważniejszy jest ten przyszły, w którym walka toczyć się będzie o medal igrzysk olimpijskich w Tokio, ale ja nie potrafię tak myśleć, więc zrobię wszystko, żeby to już MŚ w Dausze były moimi bardzo dobrymi zawodami" - podsumowała Lićwinko. Autor: Joanna Chmiel