Artur Gac: To był bardzo dobry bieg Joanny Jóźwik i Patryka Dobka w finale tej, bądź co bądź, jeszcze dziwnej sztafety 2x2x400 m. Był pan choć troszkę pozytywnie zaskoczony, czy spodziewał się takiego biegu po złoto? Zbigniew Król: - Nie miałem być czym zaskoczony. Patryk biegał tam z pełnej roboty, niespecjalnie przygotowywaliśmy się, bo nie o to chodzi. Ale generalnie już przed startem, patrząc na składy, można było typować, że powinni byli wygrać. Finalnie nie było zaskoczenia in plus, ani in minus. Zrobili swoje, choć powiedziałbym nawet, że w tym składzie - gdyby poszli i walczyli nie taktycznie, tylko na wynik - to mogli pobić rekord świata. Nawet mógł paść rekord globu (osiągnęli czas 3:40.92, czyli najlepszy wynik w historii europejskiej lekkoatletyki)? - Tak mi się wydaje, choć oczywiście na co dzień widzę z bliska pracę i możliwości Patryka. Nie wiem natomiast, w jakiej fazie treningu jest Joanna. Przy czym pogoda też nie była sprzyjająca. Na pewno trzeba powiedzieć, że dla Dobka i Jóźwik celem w tej chwili nie była ta sztafeta, tylko bardziej rozgrzewką w trakcie pracy treningowej. Po tym biegu Patryk powiedział nam, że pierwsze 400 m biegł bardziej na miejsce, żeby utrzymać drugą pozycję tuż za Kenijczykiem. A gdy za drugim razem otrzymał od Asi pałeczkę i zrobił kilka kroków, to już wiedział, że nie odpuści. "Czułem, że zmęczenie mnie nie dopadło, jak to było np. dwa lata temu w Jokohamie, gdy nogi mi strasznie ‘zalało’ i ostatnie 350 m biegłem na dużej ‘bombie’" - obrazowo opowiadał. - Tak było. Na pewno w tej chwili Patryk jest przygotowany do 800 m, a wtedy biegał z przygotowania do 400 m przez płotki. To jednak inna robota, dlatego teraz wytrzymałość jest u niego nieporównywalnie wyższa. I stąd to się bierze. Dodałbym, że w tej sztafecie biegł z dużą rezerwą. Dopiero w drugim odcinku poszedł rzeczywiście szybko, notując nie najgorszy czas, ale też bez rewelacji. Niemniej faktycznie do biegu ruszył z marszu, po pełnej robocie, bo tyle co zakończyliście zgrupowanie w Zakopanem w warunkach hipoksji. - Zgadza się, Patryk siedział w hipoksji i mocno trenował. Myśmy do tej sztafety kompletnie się nie przygotowywali. On praktycznie nie zrobił żadnego treningu tempowego, tak że na pewno ta robota w nim siedzi i nie był gotowy do startu na sto procent. Trzeba natomiast potwierdzić, że ten start, czyli dzielone 800 m z krótką przerwą, tylko potwierdził, że Patryk umacnia się na tym dystansie i forma ewidentnie jest budowana pod kwalifikację olimpijską, a później start na tym dystansie w Tokio. - Prawdopodobnie tak, ale najpierw trzeba zdobyć to minimum. Wie pan, ja już mówiłem to kilka razy i powtórzę: mamy naprawdę cholernie mocnych 800-metrowców. Tak że generalnie wypełnienie minimum na igrzyska w Tokio będzie bardzo dużym wyzwaniem. Jest przecież mój były zawodnik Adam Kszczot, a układ jest taki, że prawdopodobnie Marcin Lewandowski też będzie próbował sił na 800 m. On, podobnie jak Adam, już mają minimum, tylko teraz dochodzi kwestia "stempla" w kwalifikacji krajowej. Jest też znakomity wicemistrz Europy Mateusz Borkowski, super Michał Rozmys oraz młody, utalentowany Krzysztof Różnicki. To pokazuje, że w tym momencie mamy kłopot bogactwa na tym dystansie. Rozumiem, że już odbył pan krótką rozmowę z Patrykiem po sztafecie? - Zgadza się. I co sobie powiedzieliście? Jakie było "czucie" Patryka odnośnie swojego biegu? - Jego wejście do rozmowy było takie, że znowu go opieprzę, bo poszedł za wolno. Po czym od razu dodał: ale dzięki temu do końca nie miałem "bomby". Poza tym dużo rozmawialiśmy o przygotowaniach, bo od poniedziałku miał planowany obóz, ale Patryk ma jakieś problemy z wojskiem i chyba będzie musiał jechać do Gdańska. To mi trochę komplikuje plany, niejako powstał konflikt między nim, a mną wynikający z jego zobowiązań wojskowych. Gdzie chcieliście zacząć to zgrupowanie? - Też w Zakopanem. Czyli początek się opóźni? - Tak, dojedzie do mnie w środę. A przecież czasu coraz mniej, opracowałem już program i w tej chwili znów muszą go przerabiać. Teraz, 19 maja, miał startować w Ostrawie, ale prawdopodobnie go nie wypuszczę, bo ważniejsza jest robota dalekosiężna, czy ta do mistrzostw Polski, czy igrzysk w Tokio. Rozmawiał Artur Gac, z Chorzowa