Jeden z najlepszych biegaczy na świecie przechodzi poważny kryzys wizerunkowy, który może odbić się na jego sportowej karierze. Historia sięga roku 2014, kiedy Mo Farah wystartował w maratonie w Londynie. Wówczas biegacz miał rzekomo przyjmować L-karnitynę w niedopuszczalnych dawkach. Środek, który powoduje szybsze spalanie tkanki tłuszczowej oraz zwiększa poziom energii, może być stosowany przez sportowców, ale nie w dawce przekraczającej 50 ml w czasie sześciu godzin. Według zarzutów to właśnie ta zasada została złamana przed startem w biegu maratońskim. Początkowo Farah zaprzeczał przyjmowania leku i utrzymywał śledczych przy swoim zdaniu. Smaczku sprawie dodaje fakt, że wówczas jego trenerem był zawieszony na cztery lata Alberto Salazar - szkoleniowiec działający pod szyldem upadłego już kontrowersyjnego Nike Oregon Project. Dochodzenie przeprowadzone przez BBC - "Mo Farah and the Salazar Scandal", stawia sprawę w nowym świetle. Jak wynika z najnowszych informacji, Mo Farah przyznał jednak, że przyjął środek medyczny. "Panorama" BBC dowiodła, że biegacz zastosował wlew tydzień przed startem w maratonie. Farah został zbadany sześć dni po otrzymaniu zastrzyków. W formularzu kontroli dopingu zapisał leki, zapominając w swoich zeznaniach o L-karnitynie. W takim sprawozdaniu powinna pojawić się informacja o wszystkich lekach i suplementach, które zawodnik przyjął w ciągu ostatnich siedmiu dni. Według zeznań biegacz zapomniał wspomnieć o medykamencie, względem którego stosowane są obostrzenia. Nowe stanowisko czterokrotnego mistrza olimpijskiego wzbudza kolejne kontrowersje. Mo Farah - z pochodzenia Somalijczyk, do 2019 roku dzierżył rekord Europy w maratonie (2:05:11). Na swoim koncie ma kilkanaście medali mistrzostw świata oraz mistrzostw Europy na dystansach na 5 000 i 10 000 m.