- Wiem, że wyglądało to tak, jakbym nie miał siły w końcówce i faktycznie tak było. Zabrakło szybkości, ale teraz przede mną 48 godzin regeneracji. Jestem po trudnej podróży, dlatego wiem, że wszystko jest możliwe, a złoto wcale nie jest poza zasięgiem. Wszystko może się wydarzyć, a bieg wcale nie musi być szybszy niż mój półfinał - ocenił "Lewy", który trenuje ze swoim bratem Tomaszem. Mistrz Europy z Barcelony (2010) uzyskał czas 1.44,56 i był trzeci w swojej serii. - 48 godzin to sporo do następnego biegu. To właśnie mój atut. Jestem typem wytrzymałościowym i układ turniejowy bardzo mi odpowiada. Szybko dochodzę do siebie. I to naprawdę nic nie znaczy, że teraz zabrakło mi prądu. Pamiętam jak Paweł Czapiewski w Edmonton wszedł jako ostatni z eliminacji do półfinału, później jako ostatni do ósemki, a zdobył brąz - przypomniał. Zdaniem Lewandowskiego najgroźniejszy w finale będzie Amerykanin Duane Solomon. - Nie postawiłbym oczywiście na niego wszystkich pieniędzy, bo to jednak finał, a on jest 400-metrowcem, dlatego nie wiadomo, czy wytrzyma - ocenił. Czy wierzy w swoją wygraną? - Nie zadeklaruję, że zdobędę złoto, ale wierzę, że jest w moim zasięgu. Jest to do zrobienia - dodał. Załamany był Kszczot, który z powodu kontuzji stawu skokowego stracił tuż przed imprezą pięć dni treningów. - Na pewno miało to znaczenie. Wiem, że to nie był szybki bieg, wiem, że finisz też nie był porażający. Co ja mam ku... powiedzieć? Nie wiem jak się tłumaczyć. Jestem wściekły - mówił bez ogródek. Podopieczny Zbigniewa Króla przyznał się do błędów taktycznych na ostatnich 300 metrach i do zbyt późnej próby ataku. - Wszyscy ruszyli na 250 m do mety. Ja wtedy trochę zostałem. Mogłem spróbować pójść za wszystkimi. Nie ma teraz co szukać wymówek. Nie wszedłem do finału i już - podsumował Finał biegu na 800 m we wtorek o godz. 19.10 czasu warszawskiego.