Konrad Bukowiecki na mistrzostwach świata juniorów w Bydgoszczy zdobył złoto z rezultatem 23,24, który był lepszy od oficjalnego rekordu świata juniorów. Z powodu wykrycia u niego zakazanej substancji o nazwie higenamina, 20-latek został jednak pozbawiony medalu. Niepożądana substancja znajdowała się w odżywce, którą przyjął zawodnik i która była oznaczona napisem "doping free". - Pamiętam, że jak otrzymałem maila z wiadomością, że ten doping został u mnie wykryty, byłem w szoku. Jak zacząłem czytać tego maila i przeczytałem nazwę tej substancji, to spadłem z krzesła i nie wiedziałem w ogóle, co to jest za substancja. Zacząłem gdzieś tam to "googlować" i dalej niewiele o tym wiem. To jest środek, który nie był wpisany na listę, ale jego skład chemiczny przypomina budową jakieś tam inne substancje, które są wpisane na listę i ja teraz powinienem być chemikiem, żeby to wiedzieć - mówił wyraźnie zmęczony sytuacją Konrad Bukowiecki. Co ciekawe, higenamina na listę środków zakazanych przez Światową Agencję Antydopingową (WADA) została wpisana dopiero w styczniu 2017 roku. - Dla mnie ta sytuacja od początku była jakąś dziwną akcją - przyznaje Bukowiecki. Dlaczego Polak został ukarany, skoro zakazana substancja na liście znalazła się niecałe cztery miesiące temu? - Trzeba pamiętać o bardzo ważnej rzeczy. Lista substancji i metod zabronionych, w niektórych grupach, ma charakter otwarty i są wymienione jedynie przykłady substancji zabronionych. To nie oznacza, że są wymienione wszystkie substancje zabronione w ogóle. Rzeczona higenamina w 2016 roku została uznana przez WADA za substancję, która ma podobną budowę chemiczną lub jest podobna w działaniu biologicznym do innej substancji, która już była zabroniona. WADA uznała ją za substancję zabronioną, bez wpisywania jej na listę, w kwietniu 2016 roku. Nie mogła znaleźć się od razu, ponieważ lista jest rewidowana raz do roku - tłumaczył w rozmowie z Interią dyrektor biura Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie Michał Rynkowski. Rynkowski zaznaczał również, że takie przypadki miały już miejsce. W podobnej sytuacji był kiedyś bobsleista Daniel Zalewski, który miał wynik pozytywny podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi. - On stosował odżywkę, która zawierała stymulant, który literalnie również nie był wymieniony na liście substancji i metod zabronionych. Natomiast była to substancja o podobnej budowie chemicznej do takiej, która na liście już się znajdowała - mówił Rynkowski. Polska komisja zaapelowała o ukaranie Bukowieckiego W rozmowie z Konradem Bukowieckim dowiedzieliśmy się, że to polska komisja antydopingowa poinformowała IAAF o zaistniałej sytuacji. W grudniu odbył się specjalny panel, na którym przesłuchiwano zawodnika. - Oni mnie wysłuchali i wydawało mi się, że są mi przychylni. Po tym jednak pan Rynkowski wystąpił z propozycją, którą "przyklepał" panel i to później poszło do IAAF, który też to "przyklepał", bo oni wszystko praktycznie "przyklepują". Równie dobrze mogliby mi dać uniewinnienie albo dwa lata zawieszenia i IAAF też by to pozytywnie rozpatrzył - twierdzi Bukowiecki. O wyjaśnienie tej sprawy poprosiliśmy więc pana Rynkowskiego, który tak wytłumaczył nam podjętą przez polską komisję antydopingową decyzję. - To jest wyjątkowa okoliczność, dlatego że IAAF nie posiada organów dyscyplinarnych. Oni za każdym razem, jeśli jest sprawa dotycząca jakiegokolwiek zawodnika, przekazują sprawę do właściwego mu narodowego systemu antydopingowego. Czyli panel dyscyplinarny, działający przy Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie orzekał w imieniu IAAF, na podstawie ich przepisów. Dodam, że my pobraliśmy próbkę Konrada Bukowieckiego, ale jej właścicielem i zlecającym badanie była Międzynarodowa Federacja Lekkoatletyczna - argumentował Rynkowski. "Doping free" niekoniecznie "free" Czy polska komisja antydopingowa nie mogła mieć na uwadze argumentów polskiego zawodnika, że na odżywce widniał napis "doping free"? Tutaj sprawa komplikuje się nam jeszcze bardziej. - O nadgorliwości można by powiedzieć, gdyby zawodnik został skazany na 2 lub 4 lata dyskwalifikacji. Wtedy bylibyśmy świętsi od papieża. Natomiast tutaj nie ulega kwestii, że doszło do naruszenia przepisów antydopingowych, a zawodnik wykazał się pewnym niedbalstwem, bowiem na własną rękę kupił odżywkę, z nikim tego nie konsultując. Ryzyko, że w takich preparatach znajduje się substancja zabroniona, jest wysokie. Błąd Konrada Bukowieckiego polegał na tym, że bez konsultacji kupił odżywkę - twierdzi Rynkowski. Jak się więc okazuje, nawet odżywki z napisem "doping free", mogą być niebezpieczne dla sportowca. Badania prowadzone w tym temacie są zatrważające. - Niedawno zostało przeprowadzone przez głównego inspektora sanitarnego badanie stu odżywek. W 50 z tych preparatów znaleziono substancje niedeklarowane na etykietach, w części substancje zabronione w sporcie, ale również metale ciężkie i związki toksyczne - mówi Rynkowski. Konrad Bukowiecki o obecności higenaminy, jak sam przyznaje, nie miał pojęcia. Nie była ona także literalnie wymieniona na opakowaniu odżywki. - Przekazałem panu Rynkowskiemu odżywki, które chciałem powtórnie zbadać. Oczywiście to były nowe odżywki, hermetycznie zapakowane. Dałem je do zbadania i okazało się, że w jednej z nich tę higenaminę wykryto ponownie i nie była ona wypisana w składzie - przyznał zawodnik. Bukowiecki nie ma jednak zamiaru zostawić tej sprawy samej sobie. Firmę, która wyprodukowała odżywkę ma zamiar podać do sądu. - Będę się z tą firmą procesował. Oszukano mnie i myślę, że nie tylko mnie. To jest naprawdę duża, renomowana firma. Dla mnie to jest oszustwo, skoro dają coś, a nie piszą o tym na etykiecie. Ten produkt trzeba wycofać - apelował Bukowiecki. Najniższy wymiar kary? IAAF odebrał Bukowieckiemu medal, ale anulował wyniki Polaka osiągnięte tylko w czasie trwania mistrzostw, a nie całego roku. Według Michała Rynkowskiego wymiar kary dla Polaka jest najniższy z możliwych. - To kara właściwie najniższa z możliwych, poza uniewinnieniem, które może zaistnieć w wyjątkowych przypadkach, gdy zawodnik w sto procentach dokona należytej staranności - argumentuje Rynkowski i dodaje: - Dla mnie to jest zupełnie logiczne: zawodnik był pod wpływem działania substancji zabronionej podczas bicia rekordu. Możliwe, że obecność tej substancji mogła wpłynąć na osiągnięty przez niego wynik. Jak najbardziej logicznym jest, że należy ten wynik anulować i zupełnie popieram to, co zrobił IAAF. "To się będzie za mną ciągnąć" Konrad Bukowiecki cały czas twierdzi, że on czuje się niewinny. Sportowiec zdaje sobie jednak sprawę, że ta sprawa będzie się za nim ciągnąć już przez całe życie. - Staram się to już zostawić za sobą. Tyle hejtu na mnie spłynęło przez te ostatnie parę miesięcy, że ja po prostu chcę już mieć spokój. Nie mam "gdzieś" tego, co mi zabrano, bo uważam, że na to zasłużyłem, ale nie wiem, czy gra jest warta świeczki. Dla mnie najważniejsze jest to, jak ja się czuję ze sobą. Ludzie, którzy mnie znają, z którymi trenuję, przyjaciele, rodzina wiedzą, że zrobiłem ten wynik sam - przyznał sportowiec. - Wiadomo, jak ludzie reagują na słowo "doping". Mało kto zada sobie trochę więcej trudu, żeby to dokładnie sprawdzić. Kiedy ta sprawa się ukazała, od razu pisano o mnie raczej w tonie dopingowicza i koksiarza, niż że to mogła być jakaś pomyłka itp. Ludzie już sobie jakąś opinię na mój temat wyrobili. Ta opinia będzie się za mną ciągnąć i to jest przykre - skwitował. Adrianna Kmak, Artur Gac