Jerzy Skucha (prezes PZLA): Jestem bardzo zadowolony z występu i z pięciu medali. Tyle dokładnie mieliśmy szans medalowych. Nie wszystkie te, które miałem na myśli, zostały wykorzystane, ale sport ma to do siebie, że jak ktoś nie jest kandydatem do podium, to tym bardziej stara się ten krążek zdobyć. Gratuluję zawodnikom i trenerom. Spodziewam się nie gorszych efektów w tegorocznych mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich. Anna Rogowska (złoty medal i rekord Polski w skoku o tyczce): To mój trzeci medal HME (po srebrze w 2002 i brązie w 2005 roku), więc mam już pełny komplet. Na pewno 4,91 m, które atakowałam trzykrotnie, jest już w tej chwili w moim zasięgu, ale dla mnie było najważniejsze usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego. To było moje ogromne marzenie. Nie ukrywam, że Marcin Lewandowski i Adam Kszczot bardzo mi pomogli, bo akurat w trakcie mojego konkursu byli dekorowani i w hali zabrzmiał nasz hymn. Ogromnie mnie to podbudowało. Jacek Torliński (trener i mąż Anny Rogowskiej): Ania jechała bardzo dobrze przygotowana. Wskazywały na to ostatnie treningi. Do Paryża jechaliśmy nastawieni nie tylko na wygranie, ale i na bardzo dobry wynik. Nawet gdyby startowały tu Rosjanki Jelena Isinbajewa czy Swietłana Fieofanowa, można było je pokonać. Adam Kszczot (złoty medal w biegu na 800 m): Wszystkie biegi były przeze mnie kontrolowane, a finał wręcz wymarzony. Wszystko udało się wcześniej zaplanować i potem tak się stało. Rywale zachowywali się według moich oczekiwań i to też złożyło się na sukces. Stanisław Jaszczak (trener Kszczota): Adam jechał dobrze przygotowany. Po raz pierwszy przygotowywał się bez kontuzji, bez problemów zdrowotnych. Przed wylotem żegnała nas w Łodzi pani prezydent Hanna Zdanowska. Obiecaliśmy jej, że wrócimy z medalem, a mówiliśmy nawet o złocie. Wiedzieliśmy, że naszym najgroźniejszym rywalem będzie Marcin Lewandowski. Uważam, że Adam zrealizował wszystko perfekcyjnie. Plan, który sam sobie ułożył na cały bieg, został wykonany znakomicie. Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, że przed nami jeszcze daleka droga. Chciałoby się, żeby w mistrzostwach świata w Daegu w finale było dwóch Polaków. Marcin Lewandowski (srebro na 800 m): Drugie miejsce bardzo mnie cieszy, bo nie szykowałem się do tej imprezy. Sam fakt bycia w finale był dla mnie już sukcesem. Udało się wywalczyć srebro i przegrałem z brązowym medalistą mistrzostw Europy, więc myślę, że plan zrealizowany jest nawet w 110 procentach. W finale było trochę przepychanek, bieg nie ułożył się po mojej myśli. Cały czas biegłem zamknięty po wewnętrznej, tempo nie było zbyt szybkie, dlatego się gotowaliśmy w tym kotle. Na szczęście udało się uniknąć wywrotki. Lidia Chojecka (brąz na 3000 m): Wszystko zaczęło się w Paryżu w 1997 roku (brąz w HMŚ - przyp. red) i mam nadzieję, że tam się nie zakończyło, a to jest początek mojej dobrej passy. Przez kilka ostatnich lat nie miałam większych sukcesów. Nękały mnie kontuzje, problemy zdrowotne. Na szczęście mam to wszystko za sobą. Mam nadzieję, że przygotowania do MŚ i igrzysk będą udane. Jean Marc Leandro bardzo mi pomaga, jest nie tylko moim partnerem życiowym, ale i na treningach. Biega ze mną i to on mnie wspiera. Wydaje mi się, że to była jedna z niewielu osób, która we mnie wierzyła. Bartosz Nowicki (brąz na 1500 m): Sezon halowy bardzo udany i jestem z niego usatysfakcjonowany. By pojechać na mistrzostwa świata do Korei, trzeba będzie ustanowić rekord Polski. Jestem teraz podbudowany mentalnie i mam nadzieję, że przy odpowiednich przygotowaniach i jeśli zdrowie mi dopisze będę w stanie powalczyć o minimum. Piotr Haczek (dyrektor sportowy PZLA): Reprezentacja na HME w Paryżu była dosyć skromna - 18 zawodników, ale za to dosyć mocna. Na pewno uzyskane wyniki napawają optymizmem przed sezonem letnim. Wielu zawodników też "odpuściło" sezon zimowy. Nie był reprezentowany blok rzutów, a to w ostatnich latach jedno z naszych najmocniejszych ogniw.