"Biało-czerwoni" nie zdołali powtórzyć osiągnięcia sprzed dwóch lat i awansować do 1/8 finału. Co zadecydowało o przegranej w meczu z Grekami? Adam Waczyński: - Nasza taktyka, czyli podwajanie od strony Calathesa, żeby rzucał otwarte trójki, niestety, wzięła w łeb. Przez całe życie nie trafiał dobrze trójek, wszyscy o tym wiedzą. Dzisiaj wpadły mu niemal wszystkie rzuty z dystansu. Jak zawsze, wszystko to się mści na nas. Graliśmy jak równy z równym przez trzydzieści kilka minut. Tak jak i w innych spotkaniach, walczyliśmy do upadłego. Tyle, ile nam sił starczyło, tyle z siebie dawaliśmy. Zawsze jednak brakowało tego malutkiego czegoś. Kosztuje nas to powrót do domu. To duża porażka - brak awansu do 1/8 finału, w którym byliście dwa lata temu? - Patrząc na nasze wyniki i na to, jak walczyliśmy ze wszystkimi zespołami, uważam że porażka. Czy brak A.J. Slaughtera zaważył na wynikach dwóch ostatnich meczów? - Na pewno też. Nikt z nas poza Łukaszem Koszarkiem nie jest rasowym zawodnikiem na pozycji numer jeden i nie potrafimy organizować gry tak jak on czy Slaughtera, którego zabrakło, a przydałby się w końcówkach. Zdobywałby ważne punkty rzutami za trzy, jak również po wejściach. W okresie przygotowawczym potrafiliście wygrywać zacięte końcówki z Rosją czy Niemcami. Na Eurobaskecie już się to nie udawało... - Mówiliśmy od samego początku, że grupa w Helsinkach jest silna. Jak widać, nie była jednak nie do ogrania. Ale te zespoły naprawdę są klasowe. Mają zawodników z NBA czy z przyszłością w niej, także w Eurolidze. Grecja to praktycznie cała drużyna z tych rozgrywek, bardzo doświadczona i ograna. W jakich nastrojach opuszczacie turniej? - Brak słów, nie wiem, co powiedzieć. Ciężko nam jest, bo chcieliśmy iść dalej. Byliśmy w tym turnieju blisko awansu. Zabrakło małych rzeczy, by wygrać mecze z Finlandią i Francją. Gdybyśmy jechali do Stambułu, nastroje byłyby zupełnie inne. Każdy zagrał na swoim najwyższym poziomie, na ile mu zdrowie pozwalało. Cóż, takie są dziś realia.