Polacy bezpośrednio kibicujący koszykarzom nie są oczywiście tak liczni jak fani gospodarzy czy ponadczterotysięczna grupa sympatyków zespołu Finlandii (na ubiegłoroczne mistrzostwa świata do hiszpańskiego Bilbao przyjechało ich jeszcze więcej - blisko 10 tysięcy). Są jednak bardzo widoczni w Park&Suites Arena w Perols pod Montpellier, choć nie tak zorganizowani jak Finowie, gdyż nie siedzą w jednej masie w całym sektorze, ale w grupkach porozrzucanych w różnych miejscach trybun. Z biało-czerwonymi flagami, szalikami z napisem "Polska" i innymi akcesoriami fana, w koszulkach w barwach narodowych i ze stosownym malunkiem na twarzy śpiewają hymn narodowy i dopingują zespół. Tak głośno, że podczas meczu z Francuzami momentami bardziej było słychać "Gramy u siebie, Polacy gramy u siebie!" niż "Allez les Bleus!". Oscar mieszka w Montpellier. Jego rodzice przyjechali tu w latach 80., z falą emigracji solidarnościowej. Mecz Polaków z "Trójkolorowymi" oglądał z kolegą, na policzkach miał wymalowane flagi obydwu krajów, ale uczucia kierowały się w jedną stronę. - Kibicuję oczywiście Polsce i Mateuszowi Ponitce, który jest bardzo dobrym graczem. Ma dopiero 22 lata, a widać już u niego nietuzinkowe umiejętności i olbrzymi potencjał. Czy spodziewaliśmy się takiej gry biało-czerwonych? My nie, ale i wszyscy wokół mówią, że nie spodziewali się takiej postawy polskich zawodników. Nie sądzili, że tak trudno będzie przeciwko nim zdobywać punkty. Przez długie minuty gospodarzom się to nie udawało - przyznał. Pani Iwona z Warszawy pracuje na uniwersytecie w Montpellier. Na mecz przyszła z synem Wiktorem i ...przypadkowo spotkała Martynę, polską studentką tutejszego fakultetu prawa, którą wcześniej poznała na uczelni. - Trudno było opuścić takie spotkanie. Jesteśmy wszyscy podekscytowani. Co prawda kibicujemy trochę w odosobnieniu, bo w morzu francuskich kibiców, ale dzielnie się staramy i wspomagamy naszych. Dla mnie to pierwszy mecz w życiu, ale rzeczywiście wyjątkowy. Wspaniała atmosfera i niesamowite emocje. I dobra gra Polaków - powiedziała. Piotr, jeden z aktywniejszych kibiców "Biało-czerwonych" na trybunach Park&Suites Arena, jechał z Tczewa do Montpellier aż ... 44 godziny. - Wykruszyli się towarzysze podróży planowanej samochodem. Na rezerwację taniego lotu, jak to uczynili inni znajomi, było już za późno, więc skorzystałem z trzeciej opcji. Pojechałem z transportem kolegi, który ma firmę spedycyjną i wozi różne rzeczy do Barcelony. Z tym, że akurat w tym kursie były jeszcze załadunki w Kaliszu i Wadowicach Górnych koło Tarnowa. Dopiero stamtąd pojechaliśmy przez Niemcy do Montpellier. Zajęło to ponad 44 godziny. Wyjechaliśmy z Tczewa w nocy z wtorku na środę o 2.30, a u celu byłem w czwartek o 23 - wyjaśnił. Jest pełen uznania dla polskich koszykarzy. - Po trzech dniach turnieju można być tylko zadowolonym z ich gry. Mecz z Francuzami był najlepszy od lat w ich wykonaniu. Dawno nie zaczynaliśmy mistrzostw Europy od dwóch zwycięstw. Mam nadzieję, że równie dobrze my spisujemy się na trybunach - ocenił. Dopingowania drużynie nie traktuje jako rywalizacji z sympatykami przeciwnika. - Z serca kibicujemy swojej drużynie, swojemu krajowi. Nie chodzi o rywalizację z innymi - zaznaczył. Piotr i jego koledzy z woj. pomorskiego są pod wrażeniem, jak wielką pracę wykonał sztab trenerski. - Chylę czoła przed Mikiem Taylorem i jego ludźmi, bo jesteśmy do mistrzostw bardzo dobrze przygotowani. Trener stworzył ekipę, która bardzo dobrze się rozumie. Każdy ma w niej swoje miejsce, zaakceptował swoją rolę, dlatego tak dobrze gra. Wszyscy zawodnicy szanują trenera, jest dobra atmosfera. Oby tak dalej - zakończył. O godzinie 17.30 w Park&Suites Arena rozpocznie się mecz Polski i Izraelem. Interia zaprasza na relację na żywo z tego meczu Tutaj znajdziesz relację na żywo na urządzenia mobilne W Montpellier - Marek Cegliński