PAP: Ma pan za sobą rok gry w najmocniejszej koszykarskiej lidze w Europie, wywalczył pewne miejsce w zespole Rio Natura Monbus Obradoiro Santiago de Compostela. Jak ten pierwszy w karierze sezon w klubie zagranicznym wyglądał z pana perspektywy? Adam Waczyński: To było niesamowite doświadczenie. Na obczyźnie, daleko od domu, z całą rodziną. Zdani tak naprawdę tylko na siebie. Na pewno początki były trudne. Tym bardziej, że w tym okresie urodził nam się syn. Nie znaliśmy języka, a po angielsku nie mogliśmy się tam zbytnio porozumieć. Musieliśmy się ekstremalnie motywować, by uczyć się hiszpańskiego. Wyszło nam to na dobre. Pod względem sportowym wyniki były coraz lepsze, wraz z postępem adaptacji. Mogę być zadowolony ze swojej gry, bo wypadłem lepiej niż przypuszczałem. Santiago de Compostela to miejsce, gdzie kończą się pielgrzymki z całego świata, miasto słynące z wielkiej liczby turystów. Spotykał pan na ulicach Polaków? - Pojedyncze przypadki, ale zdarzały się. Trzy razy znalazł się pan w najlepszej piątce kolejki ligi ACB. W klubowym zespole stał się pan podstawowym zawodnikiem. Są powody do satysfakcji... - Pod koniec sezonu byłem już graczem pierwszopiątkowym. W sumie 10 razy znalazłem się w wyjściowym składzie. Z czasem moja pozycja była coraz lepsza, trener bardziej mi wierzył. Nic tylko się cieszyć. Reprezentację Polski czekają przygotowania i udział w mistrzostwach Europy. Dla pana będzie to już trzeci Eurobasket. Pierwsze dwa nie były udane, w eliminacjach do tegorocznego był pan już podporą drużyny. Czego oczekiwać przed turniejem we Francji? - Na pewno każde z tych mistrzostw dawały mi coś innego. Na początku - pokorę, później - motywację do tego, żeby pracować jeszcze więcej. Teraz jestem już w zupełnie innej pozycji niż przed dwoma pierwszymi ME. Postaram się dać z siebie jak najwięcej. Po roku spędzonym w lidze hiszpańskiej wiem, że drużyna i chemia w zespole są najważniejsze. Będę się starał pomagać w tym względzie, służyć radą trenerom i młodszym zawodnikom, a głównie dawać z siebie wszystko, żeby wynik reprezentacji był jak najlepszy. Wiadomo, że to przynosi korzyść całej dyscyplinie. Tak naprawdę w kadrze będę za plecami Marcina Gortata, który będzie rozpędzał tę maszynę. Musimy ją skierować w dobrym kierunku. Eksperymentów z przydzielaniem panu roli rozgrywającego, jak było w eliminacjach, już się raczej nie trzeba spodziewać, bo do Łukasza Koszarka dołączył naturalizowany Amerykanin A.J. Slaughter. Będzie mógł pan robić to, co najlepiej potrafi... - Tak. Myślę, że nie będziemy eksperymentować. Ale to, co robiłem w kadrze w zeszłym roku, też dużo mi dało. Mogłem się sprawdzić na tej pozycji, podwyższyć poziom kozłowania. Te doświadczenia pomogą mi teraz, żeby z pozycji numer 2 umiejętnie kreować partnerów. W tym roku w pierwszej "10" draftu do NBA znaleźli się Kristaps Porzingis i Mario Hezonja z ligi hiszpańskiej. Nie przemknęło panu przez myśl, że jak oni mógłby trafić do tej ligi? - Może, ale nie wybiegam tak bardzo w przyszłość. W moich marzeniach zawsze była Hiszpania i gra w Eurolidze. Jedno z tych dwóch już osiągnąłem. Pokazałem się z dobrej strony w rozgrywkach ACB, jest zainteresowanie moją osobą. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze okazję zaprezentować się w zespole z Euroligi. Potem - niech się dzieje, co się ma dziać. Co pana najbardziej motywuje w sportowej karierze? - Rodzina. Dla mnie to największa wartość. To, że budzę się rano i dwójka dzieci wskakuje mi na szyję. Żona, która tak naprawdę poświęciła dla mnie wszystko. Sama grała w koszykówkę w Lotosie Gdynia na bardzo dobrym poziomie. Zrezygnowała, wyjechała ze mną za granicę, nie mając tam nikogo, w sytuacji gdy całe życie spędziła w Trójmieście i przy rodzinie. Było to dla niej na pewno bardzo trudne. Ja, wiadomo - chodzę na treningi, spotykam się z innymi, mam kontakt z ludźmi. Ona miała dużo więcej wyrzeczeń niż ja. Bardzo jej za wszystko dziękuję. To właśnie mnie motywuje, żeby osiągać jak największe sukcesy w sporcie. Mówi to członek wielopokoleniowej rodziny koszykarskiej. I dziadek, Szczepan Waczyński, i ojciec, Witold, grali na najwyższym ligowym poziomie. Los pana syna wydaje się przesądzony... - Na pewno nie będę go zmuszał. Zainteresowania przyjdą z czasem. Kiedy będzie oglądał swojego ojca na parkiecie, pewnie też będzie to dla niego bodziec, żeby grać w koszykówkę. Na pewno jeśli będzie chciał, będę mu w tym pomagał. Jeśli nie, też będę stał za nim. Trzeba pamiętać, że mam też córkę. Ona równie dobrze może grać w koszykówkę. Jeśli talenty mój i żony się połączyły, to może być dobra mieszanka. Rozmawiamy przy okazji pana udziału w finale akcji Akademia Sportu teleTOON+ dla dzieci. Jak pan traktuje takie imprezy? - Dla mnie to coś bardzo pożytecznego, jak campy Gortata. Gdy dostałem propozycję uczestnictwa w akcji skierowanej do dzieci, której celem jest ruszyć je z domu, rozbudzić sportowe marzenia, wskazać cel i pokazać przykład Marcina, że wszystko jest możliwe - nie zastanawiałem się ani chwili. Te dzieciaki to tak naprawdę przyszłość naszej reprezentacji. Rozmawiał: Marek Cegliński (PAP)