Jakie wrażenia po dwóch meczach z Chińczykami? Łukasz Koszarek: Cieszymy się ze zwycięstwa w drugim spotkaniu. Na początku przygotowań do meczów o punkty bardzo go potrzebowaliśmy. Trener Ales Pipan mianował pana kapitanem reprezentacji, w której ma pan najwięcej rozegranych spotkań i najwięcej zdobytych punktów, a od momentu debiutu nigdy nie zrezygnował z uczestnictwa w zgrupowaniu kadry. Jak pan odbiera tę nominację? - To ogromne wyróżnienie i wyzwanie. Trzeba tak prowadzić drużynę, żeby każdy czuł się z nią związany. Ważne, że dziś wszyscy reprezentanci chcą być w kadrze, chcą z nią odnosić sukcesy. Łączy nas wspólny cel. Wygrał pan "rywalizację" o tę funkcję m.in. z Marcinem Gortatem czy Maciejem Lampe - też doświadczonymi graczami, szczególnie w klubowych rozgrywkach międzynarodowych... - Myślę, że oni będą liderami na parkiecie. To świetni koszykarze, potrafiący pociągnąć innych za sobą. Za moją kandydaturą przemawiało może to, że jestem w Polsce, spędziłem tu poprzedni sezon, co roku przyjeżdżam na zgrupowania kadry i wszystkich jej członków znam najlepiej. Kapitanem nie zawsze musi być najlepszy zawodnik. Raczej taki, który wszystko scala. Dziś jest pan pierwszym rozrywającym zespołu. Nie było zaskoczeniem, gdy przed ME w Polsce w 2009 roku trener Muli Katzurin ustawił w tej roli Krzysztofa Szubargę? - Takie jest życie. Nie płakałem, grałem swoje i myślę, że o to w tym wszystkim chodzi. Obojętnie, jaką decyzję trener podejmuje, trzeba to zaakceptować. A gdy już się wychodzi na boisko, grać najlepiej, jak się potrafi. Nauczyłem się tego również podczas dwóch sezonów we Włoszech. Nie ma problemu, czy zaczynasz mecz na ławce, czy w wyjściowym składzie. Najważniejsze są ostatnie minuty meczu, a jeszcze istotniejsze, żeby trener pozwalał grać tak, jak się lubi. Bo jeśli oczekuje on rzeczy, które nie bardzo wiążą się z moją naturą, wtedy nie ma to sensu. Jakie są pana dobre strony, a jakie elementy gry wymagają poprawienia? - Myślę, że wszystko można poprawić. Na pewno jednak nigdy nie będę typem atlety. Nie będę wysoko skakał ani biegał bardzo, bardzo szybko. Natomiast takie rzeczy jak kozłowanie, widzenie gry czy umiejętność podejmowania decyzji w końcówce, prowadzenia drużyny - doskonali się w zasadzie nieustannie, bo każdy mecz to dodatkowa lekcja. Ostatnio np. poprawiłem rzut albo po prostu uwierzyłem, że trafianie nie jest dla mnie problemem. Coraz łatwiej gra mi się też w końcówkach. W jakim klubie wystąpi pan w nowym sezonie? - Miałem kilka propozycji, m.in. ze Stelmetu Zielona Góra, belgijskiej Dexii Mons Hainaut czy ligi tureckiej, które już nie są aktualne. Wybór sprowadzi się do Trefla Sopot lub Asseco Prokomu Gdynia. W Treflu bardzo podobało mi się w tym roku. Stworzyliśmy pod koniec rozgrywek coś takiego, że ludzie przychodzący na mecze czy pracujący w klubie byli naprawdę zarażeni naszym entuzjazmem, a to jest czasami ważniejsze niż np. budżet. Z drugiej strony zawsze mnie kusiła Euroliga i chciałbym spróbować sił na tym szczeblu, a to zapewnia Prokom. Co sezon powtarzałem sobie: za rok, za rok, ale doszedłem do punktu, że za rok może już mnie nie zechcą, bo będę za stary. Życie sportowca to czasami także podejmowanie takich trudnych decyzji. Podejmę ją po powrocie z turnieju w Bułgarii. Na co stać naszą obecną reprezentację? - Celem jest zdecydowanie ćwierćfinał mistrzostw Europy w Słowenii. Rozmawiałem o tym z kolegami z zespołu i dyrektorem Walterem Jeklinem, którego znam jeszcze z okresu wspólnej gry w Polonii Warszawa. Powiedziałem, że jeśli nie wyjdzie nam tam, to zrobię sobie przerwę na dwa lata. Mam za sobą występy w kilku ME, ale zawsze brakowało gry w ćwierćfinale. A wygląda na to, że w przyszłym roku awans do mistrzostw świata wywalczy siedem czołowych zespołów kontynentu. Gdyby się nam udało, byłoby to coś wspaniałego - drugi w historii awans koszykarzy na mistrzostwa świata. Co jest do tego potrzebne? - Musimy stworzyć w zespole chemię, żeby każdy odnalazł się w swojej roli, a w drugim roku wzmocnić się tymi zawodnikami, których nie ma z nami teraz. Uważam, że ta reprezentacja będzie na tyle silna, żeby powalczyć o ćwierćfinał. Moim zdaniem daleko nie odbiegamy od średnich europejskich zespołów. Czasami jeden, dwóch zawodników zrobi różnicę, a teraz właśnie takich mamy. Jak układają się pana stosunki z Marcinem Gortatem? - Marcin jest zdecydowanie naszym najlepszym graczem. Z nim na boisku spisujemy się lepiej w obronie o 50 procent, a w ataku o 30. Bardzo mi zależało, żeby był z nami co rok, żałowałem, że nie zawsze mogłem z nim grać. Bo z nim, Maćkiem Lampe, który bardzo zmienił podejście do gry w kadrze, czy świetnym w ataku Michałem Ignerskim możemy powalczyć o coś wielkiego dla polskiej koszykówki. Co pan sądzi o młodych kolegach wchodzących do kadry? - Muszą nas mocno naciskać, żebyśmy czuli ich oddech. Już widać, że wychodzą na parkiet bez skrupułów, wykorzystują każdą swoją minutę, są dobrze przygotowani atletycznie. Ważne, żeby z roku na rok przejmowali kontrolę w kadrze. Podoba mi się takie podejście.