Wygląda, że w końcu udało się zebrać w kadrze wszystkich najlepszych polskich koszykarzy... Marcin Gortat, środkowy reprezentacji Polski i Orlando Magic: - W takim składzie nie graliśmy nigdy. Choćby z Adamem Wójcikiem, czy Davidem Loganem wystąpię po raz pierwszy. Po kilkunastu dniach treningów pokonaliśmy w Łodzi wyżej notowaną Chorwację. To pokazuje, że stać nas na walkę z najlepszymi. Wierzę w medal, naprawdę. Jeżeli ktoś otworzy internet i zobaczy, że w zespole Hiszpanii gra kilka gwiazd, a w Grecji cała masa znanych nazwisk i się przestraszy, to lepiej żeby w ogóle nie wychodził na parkiet. Inni mają gwiazdy, a my mamy Maćka Lampego, który był w NBA, Adama Wójcika, który gdyby urodził się kilka lat później, też by tam trafił. Jest Gortat. Też mamy kim straszyć. Mam dla wszystkich rywali szacunek, ale bać się nie mam zamiaru. Czy miesięczne przygotowania wystarczą, by z tej grupy stworzyć zgrany zespół? - Już się udało. Przy pomocy trenera, ale i dzięki rozmowom, w szatni. Mamy swoją hierarchię. Każdy wie, że jeśli Adam Wójcik wchodzi na parkiet, to może kończyć akcję, niezależnie od zagrywki. Jeżeli trzeba będzie rzucać za trzy punkty to wiadomo, że nie będę się pchał i lepiej, żeby to zrobił Maciek Lampe. Jeśli przyjdzie do bronienia najlepszego wysokiego rywala, to jasne jest, że to zadanie dla mnie. Znamy nasze mocne i słabsze strony. Każdy będzie robił to, co potrafi najlepiej. Na co stać polską reprezentację w mistrzostwach Europy? - Na medal. Mało kto jednak traktuje taką deklarację poważnie. Słyszę: no dobra, ale oceń realnie. A ja dalej swoje - medal. Jeśli wszyscy w zespole w to uwierzą i każdy zaakceptuje swoją rolę w drużynie, to naprawdę jest szansa. Trzeba pogodzić "ego" wszystkich graczy. Ja nie muszę zdobywać 20 punktów. Wystarczy mi 20 zbiórek (śmiech). U siebie jesteśmy w stanie wygrać z każdym. Jaką rolę pełni w reprezentacji Marcin Gortat? - Przede wszystkim chcę pomóc w osiągnięciu sukcesu. Nikomu nie muszę niczego udowadniać, ale chcę pokazać, że mogę być liderem, że jestem do tego gotowy. W NBA zaistniałem nie dlatego, że zdobywałem po 30 punktów. Blokowałem, zbierałem, grałem dobrze w obronie. W reprezentacji mam podobne zadania. W Europie nie ma tak wszechstronnych graczy, jak w NBA, takich, jak np. Kevin Garnett, którzy potrafią zrobić wszystko. Przy całym szacunku dla europejskiej koszykówki, w NBA poziom jest wyższy. Jednak poprzeczka "oczekiwań" związanych z grą w reprezentacji, dla kraju wisi wyżej. Dlatego wykorzystuję doświadczenia z NBA, dużo rozmawiam w szatni, staram się być liderem poza parkietem, ale najważniejsze będą moje czyny, czyli to co pokażę na boisku. Z uwagi na grę w NBA na panu skupiona jest w dużej mierze uwaga kibiców i mediów... - Presja jest, ale zupełnie inna niż w NBA. Nie da się tego porównać. Podczas finałów nie mogliśmy praktycznie wyjść z domów. Na każdym kroku otaczały nas tłumy ludzi, halę opuszczaliśmy w eskorcie policji. W Polsce atmosferę wielkiej gry czuję godzinę, no może półtorej, przed meczem. Zresztą finał NBA mnie zahartował. Dlatego teraz nie ma we mnie żadnej paniki czy zdenerwowania. Jestem spokojny. A jak słyszę z trybun "brawo Marcin" czy "chcę grać, jak pan", to czuję się dodatkowo zrelaksowany. Co jeszcze robię przed meczem? Słucham muzyki, trochę pokrzyczę w szatni z chłopakami. No i zawsze ktoś palnie jakiś dowcip... Koszykówki uczył się pan głównie od serbskiego trenera w Niemczech. A umiejętności dbania o swój wizerunek? A może smykałka do sportu i do interesów idą w parze? - Przez dwa ostatnie lata przeszedłem przyspieszony kurs promocji i reklamy (śmiech). To była szybka edukacja, ale miałem dobrych nauczycieli, wręcz profesorów. Dużo nauczyła mnie NBA, ale przede wszystkim życie. Uczę się cały czas na własnych błędach. Dopiero poznaję na czym polega reklama, PR, budowa własnej marki. Wiele przede mną, choć muszę przyznać, że jak na razie 80 procent decyzji biznesowych okazało się trafnych. Kto decyduje w jakich przedsięwzięciach bierze pan udział? Wkrótce ruszy kolejna edycja kampanii "Pij mleko! Będziesz wielki", której twarzą będzie Marcin Gortat... - We wstępnym etapie decyzje podejmują moi współpracownicy, ale ostatnie słowo należy do mnie. Akcje skierowane do dzieci, promocja zdrowego stylu życia mają priorytet. Stąd wziął się pomysł kampów dla najmłodszych, którzy chcą się uczyć basketu. Ten pomysł też zaczerpnąłem z NBA. Z kolei propozycja wzięcia udziału w akcji promującej picie mleka, to dla mnie zaszczyt, ale i czysta przyjemność. Praca z dziećmi i dla dzieci daje mi wiele radości. Dobry kontrakt w NBA, popularność, niektórzy mówią już o "Gortatomanii", ale pana znajomi uważają, że Marcin Gortat się nie zmienił... - "Sodówka" mi nie uderzyła. Nie było takiej możliwości. Jestem zwykłym chłopakiem z Łodzi, z Bałut. Jako dzieciak bywałem nieznośny. Zdarzały się wagary, czasem szkoła przegrywała z treningiem. To było normalne życie i teraz staram się, by było podobnie. Z drugiej strony gra w NBA i nowy kontrakt otwierają inne możliwości. Nie chcę zmarnować tej szansy... Rozmawiała: Olga Przybyłowicz