Pierwszy z nich to przede wszystkim nerwy w poczynaniach na boisku. Przykład chociażby nie wykorzystane na samym początku meczu trzy rzuty wolne Agnieszki Bibrzyckiej czy zmarnowany kontratak i sytuacja "sam na sam" z koszem doświadczonej Edyty Krysiewicz, w połowie trzeciej odsłony. Sporo było też niepokojących przestojów w grze naszej drużyny. Chociażby kilkukrotnie roztrwoniona przewaga wynosząca w granicach dziesięciu, a nawet i więcej punktów. Dobrze jednak, że wtedy kiedy było trzeba sytuację ratował trener Krzysztof Koziorowicz albo indywidualną akcją popisywała się wcześniej wspomniana już Bibrzycka. Brak było również gry zespołowej (6 asyst w całym meczu). Pracować w dalszym ciągu trzeba też nad wzajemnym zgraniem zespołu - wiele prostych i łatwych pozycji rzutowych zostało zmarnowanych. Po pierwszej eliminacyjnej potyczce widać również, że na treningach kadrowiczki poświecić trochę czasu muszą rzutom wolnym (14 niecelnych w całym meczu). Były też oczywiście elementy bardzo pozytywne, budujące na przyszłość Chociażby dobra dyspozycja popularnej "Biby" już na początku bojów eliminacyjnych. Jest też doświadczenie i spokój Anny Wielebnowskiej, która w środę rzuciła niewiele, bo zaledwie 7 punktów. Owe siedem punktów okazały się jednak bezcenne - rzucone w kluczowych fragmentach gry. Co poza tym? Dobre przygotowanie fizyczne naszych koszykarek, które bardzo dobrze zniosły trudy środowej konfrontacji. Jest też wiara, optymizm i dobre nastawienie psychiczne. A to już połowa sukcesu, bo jak wiadomo wszystko przed ważnymi meczami rozgrywa się w głowie zawodnika. Jest też świadomość własnych popełnionych błędów i chęć ich wyeliminowania. Nie brakuje też jak zawsze ambicji, woli, walki i zaangażowania. Na ile to wszystko wystarczy w połączeniu z ciężką pracą kadrowiczek, sztabu szkoleniowo - medycznego oraz wszystkich pracujących przy i wokół reprezentacji? Pożyjemy, zobaczymy. Aby wystarczyło to na upragniony awans naszych koszykarek na Mistrzostwa Europy na Łotwie. Czego sobie i wszystkim kibicom życzymy. Mocno trzymając kciuki w kolejnym spotkaniu. Łukasz Klin, Koszkadra.pl