Po fatalnym występie i porażce 67:84 w inauguracyjnym meczu z Gruzją, w drugim spotkaniu "Biało-czerwoni" przegrali z Czechami 68:69. Początek tej konfrontacji dawał jednak powody do optymizmu, bo grający z polotem Polacy prowadzili po 10 minutach 25:12. - W dwóch mistrzowskich meczach zaliczyliśmy jedną udaną kwartę, a to zdecydowanie za mało, aby myśleć o zwycięstwach w tak poważnej imprezie. Odpowiednie tempo, agresję i skuteczność trzeba utrzymać przez 40, a nie tylko 10 minut. Po porażkach z Gruzją i Czechami nasza sytuacja jest beznadziejna - dodał. Były trener reprezentacji, pod którego wodzą Polacy zajęli w mistrzostwach Europy w 1997 roku w Hiszpanii siódme miejsce, jest zdania, że "Biało-czerwoni" nie wykorzystali ogromnej szansy na pokonanie w czwartek Czechów. - Naszemu zespołowi zabrakło instynktu killera. Mając rywala słaniającego się przy linach powinniśmy zachować się jak klasowy bokser i posłać go na deski. Moim zdaniem, grając w drugiej kwarcie jeszcze przez 4-5 minut na odpowiednim poziomie, powiększylibyśmy swoją przewagę do 20 punktów i w tym momencie mecz byłby rozstrzygnięty. Tymczasem zamiast dobić Czechów, pozwoliliśmy im wrócić do gry - podkreślił. Znakomity przed laty polski koszykarz uważa, że także w dramatycznej końcówce nasi koszykarze nie ustrzegli się poważnych błędów. - O postawie Czechów decyduje raptem czterech koszykarzy. Odniosłem też wrażenie, że to właśnie oni grali z większą wiarą w zwycięstwo. Nie poddali się, kiedy przegrywali różnicą nawet 14 punktów. Pomijam już fakt, że w ostatnich minutach roztrwoniliśmy dość wysoką przewagę. Skupię się na ostatniej akcji, w której wyraźnie zabrakło mi komunikacji, bo dwóch zawodników rywali było nagle wolnych. W tej sytuacji trzeba wszystko rzucić na szalę i wręcz wisieć na przeciwniku. Nie miałbym pretensji, jeśli Barton trafiłby wariacki rzut z zachwianej pozycji przez ręce. Tymczasem miał on mnóstwo czasu, aby spokojnie przymierzyć - zauważył. Po dwóch porażkach polscy koszykarze stracili praktycznie szansę na awans do drugiej fazy mistrzostw, bo do rozegrania pozostały im mecze z teoretycznie najsilniejszymi zespołami w grupie. - Nie jestem w środku tej drużyny i nie wiem, co tam się dzieje. Wiem natomiast, że to, co oglądamy, znacznie odbiega od zapowiedzi i deklaracji przed imprezą. Nie tak to miało wyglądać - podsumował Kijewski.