Jak ocenia pan eliminacje mistrzostw Europy i swój występ? Zdobywał pan średnio 21,1 pkt i miał 11,6 zbiórki w spotkaniu. - Osiągnęliśmy cel. Jest awans, więc ocena musi być dobra. Nie lubię oceniać siebie, ale myślę, że radziłem sobie w roli lidera. Chyba zasłużyłem na cztery z plusem (śmiech). Były jednak dwie porażki na początek, przed własną publicznością w złym stylu. To temat do analizy. Ważne jest jednak, że ostatecznie wygraliśmy grupę i zagramy w Słowenii. Czy te mecze dały coś panu indywidualnie? - Tak, znowu się czegoś nauczyłem, mimo że jestem doświadczonym 28-letnim zawodnikiem. Jestem bardzo dumny, że mogłem pracować z Andrzejem Plutą. To on, trzy godziny przed każdym meczem przeprowadzał ze mną rozgrzewkę, wprowadzał korekty do ułożenia rąk przy rzucie. Jestem mu wdzięczny za poświęcenie mi tyle czasu i uwagi. Mimo że graliśmy na innych pozycjach wiele skorzystałem z tych wspólnych zajęć i rozwinąłem się. Czy zauważa pan zmiany w zespole narodowym? - Jest bardzo duża grupa ludzi, którzy w tym roku zrobili wiele dla reprezentacji. Na pierwszym miejscu stawiam duet z Turowa Zgorzelec współpracujący z kadrą - kierownika zespołu Grzegorza Ardelego i masażystę Macieja Żmijewskiego. Oni odmienili funkcjonowanie zespołu. Wszystko było też lepiej poukładane organizacyjnie, profesjonalnie. A jeśli chodzi o grę? - Mieszanka doświadczenia z młodością się sprawdziła. Mamy dużą grupę młodzieży: Kuba Wojciechowski, Mateusz Ponitka, Przemek Karnowski, którego trochę przekornie nazywam sarenką, to przyszłość polskiej koszykówki. Może nie zawsze było to widać w eliminacjach, ale oni mają potencjał. Nie pozostaje im nic innego jak ciężko harować na każdym treningu, na każdym meczu i ... zapomnieć o tym, że dwa lata temu zdobyli wicemistrzostwo świata. Nie można żyć tym nieco rozdmuchanym sukcesem, trzeba patrzeć w przyszłość. Początek eliminacji był jednak nieudany. Porażki z Belgią i Finlandią na własnym parkiecie były zaskoczeniem dla opinii publicznej i pewnie dla was. - Tak. Na słabszy początek eliminacji złożyło się kilka przyczyn: brak doświadczenia odmłodzonej drużyny i troszkę przemęczenie, bo plan przygotowań był bardzo napięty. Nie ukrywam, że teraz po zakończeniu kwalifikacji czuję się zmęczony. Myślę, że koledzy też. Przez sześć tygodni byliśmy na walizkach, spaliśmy w trzech różnych hotelach w jednym tygodniu, loty z przesiadkami, a oprócz tego tego treningi i mecze. Nie jest to łatwe. Doszło do tego, że jeden z nas wsiadł w sobotę do swojego samochodu i nie potrafił go uruchomić... Przeważają jednak pozytywne wrażenia z tegorocznej akcji reprezentacji. To znaczy, że za rok wystąpi pan w EuroBaskecie w Słowenii? - Bardzo bym chciał, ale nie będę niczego deklarował teraz. To nie ma sensu, bo przez dwanaście miesięcy wiele się może zmienić. Równie dobrze mógłbym powiedzieć, że na pewno zagram w 2015 czy 2016 roku, ale po co? Co jest siłą zespołu Alesa Pipana? - Zgranie poza parkietem. Przez ostatnie parę lat w kadrze tworzyły się grupki, grupeczki. Słowem było różnie. W tym roku tworzyliśmy monolit, ekipę która chce powalczyć i ma wyznaczony cel. Oczywiście na początku nie było tak kolorowo. Starsi mieli swój pomysł, a młodsi swój. Usiedliśmy, wyjaśniliśmy sobie to, co trzeba i wszystko "zagrało". Co może być naszym atutem podczas przyszłorocznych mistrzostw Europy na Słowenii? - Wszechstronność. Mamy wielu zawodników, którzy potrafią grać na różnych pozycjach, nie boją się podejmować decyzji rzutowych. Każdy z nas ma w sobie troszkę "bandytyzmu", bezczelności. To bardzo ważne i potrzebne w grze na najwyższym poziomie. Jakie ma pan plany na najbliższe dni? Kiedy powrót do USA? - Najbliższe dni spędzę z rodziną. Lecę do USA w tym tygodniu, za 48, a może 72 godziny. I od razu po powrocie, bez żadnego odpoczynku, włączam się w treningi: siłownia, indywidualne zajęcia. Musisz kochać to co robisz, by coś osiągnąć. Ja tak robię