Czarni to rewelacja rozgrywek Tauron Basket Ligi - sześć meczów i sześć wygranych. Niespełna 37-letni szkoleniowiec, były zawodnik Żalgirisu Kowno i Śląska Wrocław, o sukcesach mówi skromnie: - Za wcześnie, by mówić, że jestem dobrym trenerem. To dopiero początek kariery, cały czas się uczę. Jako zawodnik zawsze wiedziałem, że kiedyś będę trenerem. Miałem szczęście - grałem u dobrych szkoleniowców. Taki kurs to najlepsza praktyka. Robiłem notatki, uczestniczyłem jeszcze jako koszykarz w kursach trenerskich na Litwie. W Słupsku jest super atmosfera, wspaniali kibice - dlatego każdy chce dać maksimum. Dla mnie Litwina, dla którego koszykówka jest jak religia, to znakomite miejsce - mówi Adomaitis. PAP: Dobry początek sezonu to zasługa...? - Trudno powiedzieć o jednej rzeczy, jest wiele elementów. Selekcja zawodników, dobrze przepracowany okres przygotowawczy, atmosfera w zespole, klubie. Mamy wyrównany skład, w każdym meczu pięciu, sześciu zawodników zdobywa ponad 10 pkt. Zawsze ktoś inny może być liderem. Doskonale gra Mantas Cesnauskis. Nigdy nie myślę, co będzie za miesiąc, dwa. Ważny jest najbliższy mecz. Takiego myślenia uczę zawodników. Równie ważne jest zaufanie. Nawet, gdy w meczu są momenty krytyczne i przegrywamy, nie panikujemy i spokojnie gramy "swoje". Ważną rolę w Czarnych odgrywają Polacy. W składzie jest ich więcej niż obcokrajowców... - Wychodzę z założenia, że jeśli chcę kogoś z zagranicy to musi być o głowę lepszy od Polaka. Jeśli reprezentuje taki sam poziom, to nie ma o czym mówić. Na Litwie w każdym zespole może być tylko czterech zagranicznych koszykarzy. Polskie przysłowie mówi, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po świetnym początku wzrosną oczekiwania i presja... - Na Litwie też tak się mówi. Na pewno nie byliśmy faworytem przed rozpoczęciem ligi. Teraz się to zmieniło i każde spotkanie będzie dla nas trudniejsze. Spodziewam się meczów "na styku", zaciętych i wyrównanych. Mamy przed sobą trudne mecze: najpierw we własnej hali z PBG Poznań, potem dwa wyjazdy do Trójmiasta - do Trefla i Asseco Prokomu, a następnie z Anwilem w Słupsku. To będzie dla nas test. W latach 2000-2003 grał pan we Wrocławiu i Włocławku, potem wyjechał do zagranicę, ale nadal znakomicie mówi po polsku... - Miałem i mam tu wielu przyjaciół, szczególnie we Wrocławiu. To oni nie pozwolili zapomnieć mi o polskim języku przez lata, gdy byłem we Francji, na Łotwie. Jak zmieniła się liga od czasu, gdy pan był zawodnikiem? Kto jest faworytem obecnych rozgrywek? - Wtedy był wielki Śląsk i wszyscy chcieli z nim wygrać. Teraz liga jest bardziej wyrównana, mamy wiele niespodziewanych wyników. Mimo wszystko Asseco Prokom to zdecydowanie numer jeden. Teraz ma ciężki okres, gdyż mecze w Eurolidze, VTB i w Polsce to duże obciążenie, ale wiem, że jak przyjdzie play off w Tauron Basket Lidze będzie bardzo mocny. To, że jesteśmy na pierwszym miejscu, jeszcze nic nie znaczy. Jest wiele dobrych drużyn: Trefl, Zastal, PBG Poznań, Anwil.