W Ostrowie wcale nie po cichu liczono na zakończenie finałów już we wtorek. Przed halą ustawiono wielki telebim i chociaż nie dopisała pogoda, to spora grupa ostrowskich fanów w deszczu śledziła grę zespołu. Fetę jednak musza odłożyć przynajmniej do czwartku. Zielonogórzanie mieli niespełna dobę by przetrawić poniedziałkową porażkę i bardzo słabą grę. Widać było po pierwszych minutach, że odświeżyli głowy, bo w pierwszych minutach sprawiali lepsze wrażenie, chociaż przystąpili do meczu osłabieni brakiem kontuzjowanego Niemca Davida Brembly’ego. Z kolei Rolands Freimanis, który zaliczył słaby występ w poniedziałkowym spotkaniu, wyszedł na parkiet zupełnie odmieniony. To głównie na jego barkach opierała się gra Zastalu. Stal rozkręcała się po wejściu Jamesa Florence’a, który znów popisywał się skutecznymi rzutami z ponad ośmiu metrów. Zaliczył też asystę przy rzucie Treya Kella, nie mylił się z linii rzutów wolnych. Stal objęła czteropunktowe prowadzenie. Obrońcy tytułu grali jednak cierpliwie i nie irytowali się niepowodzeniami, jak to miało miejsce podczas ostatniego spotkania. Po "trójce" Denzela Anderssona i akcji w kontrataku Florence’a, Stal w 13. minucie wygrywała 37:31. Trener Zastalu Żan Tabak poprosił o przerwę, ale ostrowianie utrzymywali kilkupunktową przewagę. Dobry powrót na parkiet zanotował Chris Smith, który trafiał z dystansu. Pod koniec drugiej kwarty Stal podkręciła tempo i wydawało się, że to może być ten moment, który "złamie" drużynę z Zielonej Góry, ale w końcówce podopieczni Igora Milicica pogubili się. Mnożyły się straty i niecelne rzuty, w efekcie koszykarze Zastalu na przerwę udali się przy trzypunktowym prowadzeniu (52:49). Po zmianie stron Stal zaczęła od mocnego uderzenia. Jakub Garbacz dwukrotnie trafił zza linii 6,75 m i po dwóch minutach było 60:54 dla ekipy z Wielkopolski. Role na parkiecie szybko się zmieniały, prowadzenie przechodziło z rąk do rąk, ale pod koniec trzeciej części spotkania znów Zastal przejął inicjatywę. Po "trójce" Janisa Berzinsa zespół Tabaka wygrywał 75:69. Emocje sięgnęły zenitu, a tej dramaturgii brakowało w poprzednich meczach finałowych, gdzie rozstrzygnięcia zapadały długo przed końcową syreną. Florence, który miał nieco słabszą trzecią kwartę, znów punktował obwodu i dogrywał parterom. Po rzucie "za trzy" Garbacza i akcji Florence’a na trzy minuty przed końcem stalowcy prowadzili 89:83. W końcówce nie byli już tak skutecznie i nie do końca mogli sobie poradzić z twardą defensywą rywala. Niewiele brakowało, by zielonogórzanie rozstrzygnęli losy w regulaminowym czasie gry. Przy stanie 89:89 Richard niemal równo z końcową syreną z dziewięciu metrów oddał rzut, a piłka zatańczyła na obręczy i wypadła z kosza. W dogrywce widać było, że zawodnicy walczą ze zmęczeniem i mieli spore kłopoty ze skutecznością. Nic zresztą dziwnego, bowiem oba zespoły rozgrywały piąty mecz w ciągu zaledwie siedmiu dni. Freimanis na początek spudłował dwa rzuty wolne, potem Trey Kell z półdystansu zdobył pierwsze punkty, a odpowiedział spod kosza Freimanis. Przy stanie 92:91 dla ostrowian Berzins rzucił za trzy punkty, Kell trafił spod kosza i na dziewięć sekund przed końcem znów był remis 94:94. Richard zdecydował się na daleki rzut, lecz spudłował i oba zespoły miały do rozegrania kolejne pięć minut. W drugiej dogrywce odpowiedzialność za grę wziął na swoje barki Koszarek, który z niełatwych pozycji dwukrotnie trafił zza linii 6,75 m. Podopieczni Milicica nie byli wstanie już skutecznie odpowiedzieć. (PAP) autor: Marcin Pawlicki lic/ krys/ Tego jeszcze nie widziałeś! Sprawdź nowy Serwis Sportowy Interii! Wejdź na sport.interia.pl!