Żurowska-Cegielska wyszła w pierwszej "piątce" wiślaczek. Spotkanie było wydarzeniem z racji tego, że pobito na nim europejski rekord frekwencji na spotkaniu koszykarek. Na trybunach Kraków Areny zasiadło ponad 13 tys. kibiców. - Wszystko to, co się działo poza boiskiem w tym meczu było fantastyczne. To wielkie przeżycie. Gram w Polsce od wielu lat i zawsze marzyłam o grze w takiej hali, wydawały i się te marzenia nierealne do spełnienia - opowiadała Żurowska-Cegielska. - A dziś zagrałam w takiej hali i jestem dumna z całego naszego kraju, ze potrafiliśmy zbudować taki obiekt. Koszykarka podziękowała organizatorom spotkania. - Kibicom, wszystkim z klubu zaangażowanym w organizację tego meczu, prezydentowi Krakowa, że dał nam możliwość zagrania w tej hali, przy tak fantastycznej publiczności - mówiła. - Widowisko było, nie potrafiłyśmy wygrać, ale to jeszcze nie koniec. Wierzę, że już wkrótce pokażemy, że potrafimy zagrać na miarę tej hali - dodała. - Szkoda, bo zamiast zbliżyć się do awansu do fazy play-off, to dałyśmy szansę na włączenie się do walki o "czwórkę" ekipie Glatasaray. Powinnyśmy wygrać i myśleć rywalizacji z pozostałymi trzema zespołami, a teraz zagmatwałyśmy swoją sytuację - martwiła się wiślaczka. - Grało się inaczej niż przy Reymonta, gdy zaraz za koszami jest ściana. Tutaj było sporo przestrzeni i nie mogłyśmy się do tego przyzwyczaić - nie kryła Justyna Żurowska-Cegielska. Na uwagę o tym, że liderką drużyny była Jantel Lavender, która zdobyła 23 pkt, odparła: - Lavender miała słaby początek meczu, przez co między innymi rywalki nam odskoczyły. Od takich zawodniczek oczekuje się regularnego punktowania, a na początku ona tego nie robiła - podkreślała Polka. Z Kraków Areny Michał Białoński