Kilka sekund przed końcem regulaminowego czasu gry Wisła traciła do gospodyń cztery punkty. Sytuacja tragiczna? Nie dla Anny DeForge. Amerykanka najpierw zdobyła punkt z linii rzutów wolnych, drugi rzut celowo chybiła, doskoczyła do odbitej od obręczy piłki i mimo asysty dwóch zawodniczek Lotosu trafiła zza linii 6,25 m doprowadzając do dogrywki. W tej górą były wiślaczki (92:85). - To był cud, rzucałam przez ręce rywalek. Przyznam uczciwie, że nie widziałam kosza - powiedziała po powrocie do Krakowa bohaterka "Białej Gwiazdy". Przed startem finału Wisła spotykała się z Lotosem czterokrotnie. W decydujących o złocie bojach była jednak górą. Jak do tego doszło? - Przede wszystkim byłyśmy lepiej zbilansowane w ataku od Gdyni, grałyśmy bardziej zespołowo - zauważyła DeForge. - Chociaż trzeba podkreślić, że Chamique Holdsclaw i Dominique Canty odwaliły kawał dobrej roboty prowadząc grę Lotosu. Nie było nam łatwo - dodała Amerykanka. Liderka "Białej Gwiazdy" najbliższe miesiące spędzi w Stanach, gdzie po krótkim odpoczynku po sezonie w Europie, rozpocznie przygotowania do rozgrywek WNBA. Jesienią wróci do Polski, by raz jeszcze spróbować poprowadzić Wisłę na szczyt. - Mój kontrakt jest ważny przez jeszcze jeden sezon. Podczas trzech lat spędzonych w Krakowie Wisła zdobyła trzy tytuły mistrzowskie. Czy za rok będzie czwarty? Nie miałabym nic przeciwko takiemu rozwiązaniu! - podkreśliła DeForge.