Szott-Hejmej przyznała, że nie ma dość rywalizacji na parkiecie, ale dostrzega upływ czasu. "Nie mogę powiedzieć, że 25 lat minęło jak jeden dzień. Nie czułam, że czas aż tak "leci", ale przyszedł ten moment... Jeszcze bym sobie pograła, ale zdrowie, stan fizyczny nie pozwala, niestety. Organizm coraz trudniej i wolniej się regenerował" - powiedziała. Karierę zakończyła w klubie, w którym zaczynała sportową przygodę - Gorzowie Wlkp. PolskaStrefaInwestycji Enea zdobyła brązowy medal, choć bez walki, bowiem KS 25 Basket Bydgoszcz nie przystąpił do rywalizacji z powodu zakażeń koronawirusem. To jej 10. medal mistrzostw Polski. 39-latka ma w dorobku trzy złote medale (2004, 2014 i 2016) oraz mistrzostwo Szwajcarii (2009) i Cypru (2010). "Ostatni sezon w karierze nie był takim, o jakim marzyłam. Bez kibiców, z przerwami na kwarantannę i bez ostatniego spotkania, bez ostatniej rozgrzewki i ostatnich punktów, na co przygotowywałam się od jakiegoś czasu psychicznie. Trudno, nie miałam na to wpływu. Zamierzam pożegnać się z publicznością, koleżankami i trenerami. We współpracy z klubem z Gorzowa Wlkp. chcę zorganizować +pożegnalny+ mecz. Ustalamy szczegóły. Myślę, że odbędzie się jesienią, przed nowym sezonem. Mam nadzieję, że z kibicami, a dochody z biletów chciałabym przeznaczyć na jakiś charytatywny cel" - dodała. Koszykarka znakomicie pamięta debiut w ekstraklasie w 1996 r. w Łodzi, gdy wyszła na parkiet jako 14-latka, a także najważniejsze momenty kariery, szczególnie pierwszy medal i powołanie do kadry. "Pamiętam swój pierwszy mecz, jak bardzo byłam zestresowana i nierozgrzana, bo spotkanie rozgrywano w Łodzi w hali ŁKS, pod trybunami stadionu piłkarskiego, a tam zawsze było zimno. Rzucałam wolne - pierwszy spudłowałam, ale drugi wpadł. Jako 15-latka z tym samym zespołem zdobyłam złoto mistrzostw Polski w Gorlicach, a po tygodniu wicemistrzostwo w Sopocie, gdzie rywalizowałyśmy z drużynami o dwa, a może i trzy lata starszymi. Na pewno cenię pierwszy medal w karierze - brąz ze Ślęzą Wrocław. Jako 18-19-latka nie byłam statystką, wychodziłam w pierwszej piątce i dołożyłam cegiełkę w ten sukces. Do dziś pamiętam też pierwsze powołanie do kadry" - podkreśliła. Szott-Hejmej przyznaje, że satysfakcję ze złota poczuła dopiero w 2014 r., gdy triumfowała w barwach Wisły Kraków, gdyż jej wkład w mistrzostwo Polski z Lotosem Gdynia w 2004 r. był symboliczny. "Lotos wypożyczył mnie w tym sezonie do Odry Brzeg, bym tam wracała do formy po kontuzji kolana i dopiero po skończeniu sezonu z tą ekipą dołączyłam na kilka spotkań do Gdyni. Do Lotosu trafiłam przez przypadek, bo latem 2002 związałam się umową z Quay Poznań. Były wielkie plany, ale okazało się, że na tym się skończyło. Koleżanki z Poznania opowiadały mi, że mieszkały tygodniami w domkach kempingowych na Malcie, w dość spartańskich warunkach, np. bez możliwości zrobienia prania w pralce... Jak to usłyszałam, postanowiłam rozwiązać umowę i za mniejsze pieniądze przeniosłam się do Gdyni, bo tam perspektywa była bardziej stabilna" - dodała. Szott-Hejmej jest usatysfakcjonowana osiągnięciami na parkietach, ale przyznała, że ma jedno niespełnione marzenie - udział w igrzyskach. Z myślą o realizacji marzeń próbowała w ostatnich latach sił w koszykówce 3x3, ale zespołowi nie udało się zdobyć kwalifikacji olimpijskiej do Tokio. Mąż koszykarki - wioślarz w ósemce ze sternikiem Rafał Hejmej, trzykrotnie startował w igrzyskach (2004, 208 i 2012), co budzi zazdrość kadrowiczki. "Przeżywam cały czas, że nie udało się wywalczyć awansu na igrzyska, szczególnie ostatnio w 3x3 do Tokio. To moje niezrealizowane marzenie. Może uda się to w roli trenerki? Zawsze oglądałam ceremonie rozpoczęcia igrzysk, śledziłam rywalizację w różnych dyscyplinach. Wciąż podpytywałam i podpytuję męża o wrażenia olimpijskie. Byłabym przeszczęśliwa, gdyby udało mi się w przyszłości pojechać na igrzyska" - podkreśliła. Szott-Hejmej wybrana najładniejszą koszykarką Eurobasketu 2011 r. chce pozostać w środowisku koszykarskim po zakończeniu kariery zawodniczej. "Na pewno chcę zostać przy koszykówce, bo to całe moje życie, coś co naprawdę kocham. Koszykówka dała mi pewność siebie, ukształtowała jako człowieka. Chcę przekazywać to dalej, zarażać młodych swoją pasją. Z mężem założyłam fundację, której celem jest promocja aktywności fizycznej dzieciaków, nie tylko poprzez grę w koszykówkę. Prowadziłam już w Gorzowie Wlkp. w swojej akademii zajęcia koszykówki - jedna grupa to maluszki, 5-6 latki, druga trochę starsza. Bardzo fajne doświadczenie dające mnóstwo satysfakcji" - podkreśliła. Trzykrotna mistrzyni Polski ma wiele planów na bliższą i dalszą przyszłość, nie tylko koszykarskich. "Razem z Czarkiem Trybańskim (pierwszy Polak w NBA - przyp. red.) organizuję latem, po raz drugi, camp koszykarski, tym razem w lipcu w Międzychodzie. Jestem asystentką trenerki Karoliny Szlachty w reprezentacji 3x3 koszykarek. Przymierzam się do realizacji projektu biznesowego - marki odzieży dla wysokich kobiet. Coś na ten temat wiem... Chciałabym też pracować w klubie" - dodała 39-latka, mama 10-letniej Laury. Olga Przybyłowicz